niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 1 - Początek podróży



Ciepłe wiosenne słońce powoli wzeszło na niebie, oświetlając swoimi promieniami świat. Część tych promieni przebiła się przez koronę wysokiego lasu i przebudziła liczne zwierzęta z głębokiego snu. Rozbudzone ptaki rozpoczęły swój codzienny koncert, radośnie ćwierkając i latając po miejscu swego zamieszkania. Inne stworzenia pochowały się do swoich kryjówek, albo wyszły z nich, aby spędzić jakoś wspaniały dzień. Słońce oświetliło również małą drewnianą chatkę na skraju tego lasu. Mieszkała tam rodzina składająca się z trzech osób: matki, ojca i syna.
Matka miała na imię Rozalinda i należała do rasy ludzkiej. Miała duże brązowe oczy oraz długie kasztanowe włosy. Nie wyróżniała się swoją sylwetką i postawą, chociaż była wytrzymała i dosyć wysportowana. Jej marzeniem zawsze było założyć rodzinę i żyć w spokoju, więc z oddaniem poświęcała swój czas, aby zająć się domem i dzieckiem. Uwielbiała opowiadać i wymyślać historie o bohaterach, które jej syn bardzo lubił. Świetnie gotowała oraz potrafiła uszyć niesamowite rzeczy z kilku skrawków materiału. Chociaż było widać po niej wiek, swojego męża wciąż kochała z żarliwością, godną młodej dziewczyny. Mąż nie był temu dłużny i kochał żonę równie mocno.
Mężczyzna nazywał się Kail, był również człowiekiem i pochodził z wioski, nieopodal ich miejsca zamieszkania. Z zewnątrz wyglądał niepozornie. Krótkie czarne włosy i brązowe oczy miało, prócz niego, wielu ludzi. Również wielu mężczyzn było wysportowanych i silnych, szczególnie we wioskach. Cechą, która wyróżniała Kaila spośród innych było to, że był niesamowitym fechmistrzem, który wyszkolił już wielu młodych ludzi. Z tego powodu był niezwykle szanowany w okolicy. Prócz tego posiadał pewne umiejętności, dzięki którym mógł stworzyć proste urządzenia do ćwiczeń. Uważnie trenował swego syna, aby mógł on radzić sobie w świecie. Udało mu się zbudować dom na skraju lasu, w niewielkim oddaleniu od wioski. Tam właśnie zamieszkał wraz z Rozalindą i potomkiem.
Syn tej kochającej się pary również powinien być zwykłym człowiekiem. Jednakże tak nie było. Różnił się od ludzi. Miał dziwny, niepokojący wygląd. Był przeraźliwie wysoki z posturą przywodzącą na myśl starszego wojownika, a nie dwudziestoletniego mężczyznę. Na głowie miał długie, ostre, czerwone rogi, zakończone czarnymi szpicami, które były przykryte przez krótkie brązowe włosy. Bladej, wręcz demonicznej karnacji dodawały człowieczeństwa tylko niebieskie oczy, które miały jednak źrenice nienaturalnego kształtu. Z tyłu wyrastał mu długi czerwony ogon, zakończony ostrym szpicem. Ludzie obawiali się mężczyzny i lękiem napawało ich samo jego imię – Dante.
Ale, nie było tak od początku. Jako siedmiolatek Dante nie charakteryzował się niczym dziwnym. Miał krótkie brązowe włosy, niebieskie oczy, a z tłumu dzieci dało się go tylko rozróżnić poprzez wysoki wzrost. Mógł żyć z ludźmi z rodzinnej wioski ojca w przyjaźni. Jako chłopiec uwielbiał spotykać się z rówieśnikami, bo chociaż zawsze był od nich większy i silniejszy, to był w centrum uwagi. Nie zdawał sobie sprawy, że inne dzieci obawiały się go albo wykorzystywały na swoją korzyść. Jednak im był starszy, tym bardziej się zmieniał. Powoli stawało się z nim coś, czego nie rozumiał. Kiedy skończył dziesięć lat, Rozalinda zabroniła mu się przeglądać w odbiciu. Jakimkolwiek. Nie wiedział co się dzieje. Dzieci, które do niedawna udawały jego przyjaciół, odsunęły się i zaczęły go ignorować lub uciekać, kiedy tylko się zbliżył. Po jakimś czasie rodzice znajomych zabronili mu się nawet do nich zbliżać. Słyszał dziwne uwagi pod swoim adresem. Niektórzy go wyzywali od dziecka diabła czy innego potwora, a inni twierdzili, że jest złym duchem, który powinien być jak najszybciej wyrzucony ze społeczności ludzi. Dante stawał się coraz bardziej samotny. Po jakimś czasie tylko jego własni rodzice uznawali go za normalne dziecko i byli po jego stronie. Dopóki nie skończył piętnastu lat. Wtedy to po raz pierwszy sam u siebie zauważył oznaki zmian, które innych przerażały. Trudno było ich nie zauważyć. Chłopakowi wyrósł czerwony ogon, pojawiły się małe rogi, kły zamiast zębów oraz zakrzywione szpony. Z każdym jego większym zdenerwowaniem pojawiało się więcej oznak. Stał się nienaturalnie wysoki w stosunku do reszty mieszkańców wioski. Ludzie byli tym przerażeni. Postanowili ostatecznie odizolować go od siebie. Nie wpuszczać do wioski. Stał się wyrzutkiem. Nawet matka i ojciec zaczęli się go bać, jednak to zręcznie ukrywali. Kiedy spytał ich dlaczego tak wygląda, powiedzieli, że jest przeklęty. Kail opowiedział, że dawno temu, przez przypadek zakłócił spokój ducha mściwego maga. Wtedy to zjawa rzuciła klątwę na jego pierworodnego syna, mówiąc, że będzie wyglądać jak demon. Mężczyzna zapomniał o tej klątwie, ponieważ się nigdy nie objawiła u chłopca, aż do teraz. Piętnastoletniemu młodzieńcowi niezbyt pasowała ta wersja wydarzeń, szczególnie, że fechmistrz nie był najlepszym bajarzem, a to że kłamał dało się wyczuć wręcz od razu. Ale ku zdziwieniu chłopaka, Rozalinda potwierdziła opowieść, więc musiał uwierzyć. Nie podejrzewał, aby matka mogła go okłamać. Po prostu taka nie była. Z niechęcią przyjął do wiadomości tę wersję, ale wtedy postanowił że stanie się wspaniałym wojownikiem, którego umiejętności będą tak niezwykłe, że wszyscy będą darzyć go szacunkiem i zamiast się bać, zaczną go podziwiać.
Pewnego wiosennego dnia, Dante jak zwykle wyszedł z drewnianej chatki, aby pójść rankiem poćwiczyć walkę w lesie. Ubrany był w czarny lekki pancerz, który nosił na ćwiczenia, aby przyzwyczaić się do jego ciężaru. W ręce trzymał drewniany miecz ćwiczebny, który dostał od ojca. Zdawał sobie sprawę z tego, że powinien ćwiczyć już z prawdziwą bronią, ale z rana wolał rozgrzać się ze sztucznym ostrzem. Młody mężczyzna, mrucząc sobie coś pod nosem, wszedł w ciemny las. Było tam jeszcze dość zimno z powodu porannych przymrozków, ale zbroja grzała wystarczająco, aby można było tego nie czuć. Dante zdając sobie sprawę, że czeka go trochę drogi, zaczął wspominać swoje dzieciństwo. Zabawy z tatą od razu przyszły mu na myśl. Polegały one co prawda na mniej lub bardziej zaawansowanej walce na miecze, jednak i tak dawały dużo radości. Po takich ćwiczeniach zazwyczaj wracali z ojcem do domu. Po kolacji siadali razem z matką przy stole i słuchali jej opowieści. Były to stare legendy o bohaterach, smokach lub demonach. Chłopak uwielbiał słuchać głosu Rozalindy, gdy ta wczuwała się różne role. Mógł wtedy sobie wyobrażać tak wiele wspaniałych przygód.
Cofał się w pamięci i nagle natrafił na specyficzną pustkę we wspomnieniach. Pamiętał wszystko od czasu swoich piątych urodzin. Wcześniejszy czas był dla niego dziwną czarną plamą. Nie próbował jej jeszcze w żaden sposób pominąć, ale była dość irytująca. Większość ludzi pamiętała chociaż pojedyncze rzeczy z tak wczesnego dzieciństwa. A on nic. W dodatku nigdy nie słyszał opowieści o sobie z tego okresu. To było interesujące, ale nigdy nie miał dość czasu, aby porządnie się nad tym zastanowić. Tak samo było i dzisiaj. W momencie, gdy tylko o tym zaczął myśleć, dotarł do miejsca ćwiczeń. Była to niewielka polanka obok góry, z której spływał wodospad. Błękitna woda spadała kaskadami w dół, tworząc duże jezioro. Obok jeziora był skrawek ziemi, na którym stały obrotowe, drewniane manekiny ćwiczebne, sklecone niewprawną ręką. Przytwierdzone miały żelazne kule, które w momencie, gdy ćwiczący zrobił zły ruch, mogły zrobić krzywdę. Wielkie drzewa liściaste nad polanką dawały przyjemny cień w lecie i chroniły przed śniegiem w zimie. Dante czuł się tutaj spokojny i mógł panować nad emocjami ukierunkowując je w jeden cel. W takim otoczeniu zaczął się rozgrzewać.
Kiedy skończył, rozpoczął ćwiczenia z manekinami. Z zamkniętymi oczami, wsłuchiwał się w szum wodospadu i pieśń wiatru tańczącą między drzewami. Raz za razem ciął sztucznego przeciwnika, pozwalając swoim odruchom wziąć górę, kiedy czuł, że manekin zaczyna się obracać. Zupełnie zatracił się w myślach. Wyobraził się, że stoi naprzeciwko prawdziwego wroga, a nie beznamiętnej kukły. Obserwował czerwone oczy wymyślonego przez siebie wielkiego, zielonego orka o postawie niedźwiedzia na dwóch łapach, odgadując raz za razem jego ruchy. Uderzał coraz mocniej, chcąc go pokonać, przebić swoim mieczem. Unikał ataków tak szybko jak mógł, wykorzystując wszystkie znane sobie techniki. Aż w końcu, kiedy po raz kolejny uchylił się przed ciosem, zobaczył odsłoniętą część zbroi przeciwnika. Z całej siły uderzył mieczem w to miejsce, mając nadzieję, że ostrze przebije się przez twardą skórę napastnika.
Nagle Dante usłyszał głośny trzask rozbijanego drewna. Otworzył oczy. Manekin z którym ćwiczył był roztrzaskany w drobny mak. Miecz ćwiczebny za to był lekko wyszczerbiony. Zszokowany spojrzał na szczątki swojego wyobrażonego wroga. W końcu, zorientowawszy się co zrobił, roześmiał się i kładąc broń na ziemi, podszedł do jeziora, aby przemyć się zimną wodą. Robiąc to, ledwo zerknął na swoje odbicie. Wiedział, że gdyby bardziej się na tym skupił, to nie zapanowałby nad sobą. Jego inność wciąż mu przeszkadzała. Po szybkim orzeźwieniu zimną wodą, położył się na trawie obok jeziora.
Po pewnym czasie usłyszał wołanie Rozalindy:
- Dante! Obiad! – Zerwał się z miejsca, ponieważ był już bardzo głodny. Pozbierał swoje rzeczy i przeszedł zaledwie kilka kroków, kiedy usłyszał przeraźliwy, kobiecy krzyk. Zaniepokojony przyśpieszył. Zastanawiał się, co się mogło stać. Ktoś ich zaatakował? A może Rozalinda tylko nierozważnie się poparzyła? Miał irracjonalną nadzieję, że to drugie, choć wiedział, że jego matka nigdy by tak nie krzyknęła z powodu oparzenia. Przekonał się, że grozi jej niebezpieczeństwo, gdy do jego uszu doszedł krzyk bojowy ojca, który zakończył się wrzaskiem bólu. Chwytając mocniej drewniany miecz, zaczął biec. Przedzierał się przez poszycie lasu, starając się wrócić jak najszybciej. Miał nadzieję, że zdoła dotrzeć na czas, aby uratować rodzinę. Równocześnie modlił się o to, aby jego rodzicom nic się nie stało. W pewnym momencie poczuł spalone drewno. To zmotywowało go do jeszcze szybszego biegu, choć zdawało się to wcześniej niemożliwe. W końcu wybiegł z lasu i jego oczom ukazał się przerażający widok.
Zapach spalenizny pochodził z jego domu. Dokładnie to już jego resztek. Dogorywało tylko kilka drewien. Nic całego nie zostało z tego, co do niedawna nazywał domem. Co mogło spalić tak szybko całą budowlę? To przecież było wręcz niemożliwe… Dante ruszył przed siebie, oglądając zniszczenia. Dookoła leżały porozbijane talerze, spalone książki, zniszczone i porozrzucane rzeczy. Wszędzie było mnóstwo krwi. Jakby ktoś zabijając, okropnie znęcał się nad ofiarą. Zrozpaczony, zaczął nawoływać rodziców. Po chwili, wśród szczątek budynku, zauważył dwa rozszarpane ciała. Przerażony podszedł do zwłok. Z trudnością rozpoznał w nich swoją rodzinę. Zaparło mu dech w piersiach. Załamany padł na kolana i zaczął szlochać. Był przerażony, zrozpaczony, zdziwiony i niezrozumiale wściekły. Płakał dopóki mu nie brakło tchu. Wtedy niespodziewanie usłyszał głos swojej matki:
- Proszę, Dante wstań. Skończ płakać. Musimy ci coś powiedzieć. – Dante zerknął przez ramię. Ze zdumieniem zauważył mgliste postacie swoich rodziców. Wstał niepewnie i odwrócił się.
- Proszę, wysłuchaj mnie uważnie – zaczęła Rozalinda. - Nie jesteśmy twoimi rodzicami. Przepraszam, że cię tak długo okłamywaliśmy. Wiem, że nam ufałeś, a my ukrywaliśmy przed tobą coś tak ważnego.
Dante z szoku nie mógł mówić, choć wewnątrz niego wrzała wściekłość. Jak oni mogli go TAK okłamać! W dodatku najbardziej zabolało go to, że Rozalinda, którą uważał za uczciwą, również go okłamała. Kobieta przerwała, czekając aż Dante przyswoi sobie szokujące informacje, po czym mówiła dalej:
- Twój wygląd nie jest przekleństwem. Wiem, że to może być dziwne, ale jest jak najbardziej właściwy. Kochanie, jesteś półdemonem. Nas zabili wysłannicy twojego prawdziwego ojca. Najwyraźniej chce on cię odzyskać. Twoja matka nam cię powierzyła przed swoją śmiercią, z nadzieją, że uda nam się ciebie przed nim ochronić. – Kobieta przerwała, biorąc głęboki wdech. - Dan, proszę, posłuchaj nas ostatni raz nim odejdziemy. Odnajdź prawdziwą rodzinę i poznaj swoją przeszłość. Musisz to zrobić. Będzie to miało wkrótce wielkie znaczenie. – Dante nie mógł w to uwierzyć. Stał jak wryty. Czuł, że nogi się pod nim uginają pod wpływem emocji. Wszystko w co wierzył, całe jego życie okazało się jednym, wielkim kłamstwem. Wściekł się.
- Więc nie jestem przeklęty?! Dlaczego mnie okłamywaliście?! Dlaczego wyglądam jak potwór, jak półdemon? Dlaczego jestem półdemonem?! Kim dokładnie jest mój ojciec?! Co z moją matką?! Prawdziwą matką! – krzyczał. Z jego oczu znów popłynęły łzy. Fałszywi rodzice jednak trwali w milczeniu. Ich kolory zaczęły blaknąć. Zaczęli powoli znikać. Kontury przeźroczystych postaci rozmazały się.
- Synu, musimy już odejść – powiedział spokojnie Kail, kiedy mężczyzna w końcu zamilkł wzburzony. – Ale pójdź na północ, w stronę wodospadu. Tam znajdziesz przedmioty, które pomogą ci odnaleźć prawdziwych rodziców. Na pytania, które nam zadałeś musisz sam odpowiedzieć.
Zorientował się co Kail do niego mówi. W jednym momencie powstrzymał swoją złość. Oni nie mogli go znowu zostawić! Zrobili to przed chwilą! Po co teraz się pojawiać? Powinni zostać! Dante chciał spróbować ich powstrzymać, ale poczuł że ma zaciśnięte gardło. Nie mógł już mówić. Zdołał wyszeptać tylko:
- Ale ojcze…
- Powiedzieliśmy to co do nas należało i co wiedzieliśmy. Teraz wszystko zależy od ciebie. Żegnaj, mój synu – odrzekł Kail i w jednej chwili rozpłynął się w powietrzu. To samo stało się z Rozalindą.
- Czekajcie! – zawołał zaskoczony Dante. – Czemu tak szybko? Jaką przeszłość? Jakie przedmioty? Chwila! Mam jeszcze tyle pytań!
Zawsze cię kochaliśmy… - Usłyszał jeszcze echo głosu przyszywanej matki.
         Dante, po spotkaniu ze zjawami zrezygnowany usiadł na ziemi. Nie był pewien co powinien zrobić. Rozejrzał się wokoło. Z jego domu nie zostało już nic. Nie miał gdzie mieszkać i nie miał żadnego dobytku prócz ubrania na sobie i wyszczerbionego, drewnianego miecza. Uśmiechnął się pod nosem, wyśmiewając całą sytuację. Rano jeszcze miał wszystko, a teraz został tylko z tym co miał przy sobie. Jeszcze raz rozejrzał się po pogorzelisku, szukając czegoś przydatnego. Starał się nie patrzyć na zmasakrowane ciała, ale wbrew sobie ciągle na nie zerkał. Przeszukał resztki domu. Niestety, nie znalazł nic, co byłoby w całości. Nawet broń Kaila była w kawałkach. Owszem, znalazł zakopaną skrzynkę z pieniędzmi na czarną godzinę. Bez wahania wziął ją, lecz prócz tego nie było już nic. Dante w końcu doszedł do wniosku, że jedynym wyjściem jest wyruszenie w podróż. Zdawał sobie sprawę z tego, że ludzie z wioski nie będą chcieli mu pomóc, nawet jeśli do dziś żył z nimi we względnym pokoju. Będzie więc musiał sam o siebie zadbać. Nim wyruszył w stronę wioski, pochował z szacunkiem swoją dotychczasową rodzinę. Chociaż fałszywi, to wciąż byli jego rodzice. Wychowywali go piętnaście lat. Kochał ich i chociaż miał do nich teraz pewien żal, to przywiązanie się nie zmieniło.
Skierował się na północ według wskazówek ojca. Początkowo wszystko było w porządku, lecz podróż niestety nie obyła się bez kłopotów. Kiedy wszedł do wioski, obok której żył przez tyle lat, niespodziewanie zaatakowali go wszyscy mieszkańcy uzbrojeni w widły, kosy, łopaty i pochodnie. Stali pod bramą, czekając na niego. Myśleli, że to on zabił swoich rodziców. Wieści bardzo szybko się rozchodziły. Było wiadomo, że dom został zniszczony przez jakąś demoniczną siłę. Każdy człowiek z tego powodu podejrzewał Dantego.
Ludność wioski rzuciła się na półdemona, a wtedy stało się coś, czego nie spodziewał się nawet sam Dante. Bardzo szybko jego włosy zbielały, rogi urosły, a ogon wydłużył i zaostrzył na końcu. Nagle na całym ciele pojawiły mu się czarne runy, które po pewnym czasie zaczęły świecić piekielnym czerwonym kolorem. Oczy zmieniły kolor z niebieskiego na jasny czerwony. Urósł jeszcze bardziej, jakby to było możliwe. Ludzie przekonali się, że zamienił się w prawdziwego demona. Widząc przemianę przerazili się i nie mogli ruszyć. A Dante poczuł żądzę krwi. Nim zdołał się powstrzymać, złapał najbliższego człowieka i jakby ten nic nie ważył, uniósł i oderwał głowę od ciała. Ciepła krew trysnęła mu na ręce. Poczuwszy dziwny impuls, rozerwał człowieka na kawałki, czując w tej czynności niebywałą przyjemność. To go w głębi przeraziło. Ludzie widząc to, otrząsnęli się z otępienia i zaczęli uciekać. Demon już chciał za nimi pobiec, ale powstrzymał swoją naturę. Zdusił w sobie cały gniew, chęć zabijania i inne odczucia. Powoli udało mu się powrócić do częściowo ludzkiego wyglądu. Jedynie włosy pozostały białe oraz runy nadal były widoczne, chociaż ograniczyły się tylko do torsu i rąk. Z bliska wyglądały jak tatuaże. Kiedy tylko się uspokoił, jak najszybciej uciekł z wioski. Nie chciał zostać ponownie zaatakowanym w jej pobliżu. Bał się tego co mógłby zrobić. Jak na razie miał na sumieniu tylko jedną osobę, a nie chciał, aby zwiększyła się ich ilość. W dodatku nadal nie mógł pojąć tego co się stało. Nie miał pojęcia o tym, że się zmienił z wyglądu. Zdawał sobie sprawę tylko z tatuaży.
Nadal pełen energii, pobiegł na północ. Podczas biegu starał się nie myśleć o tym co zrobił i co mógł zrobić. Bał się tego wszystkiego. A wszystko przecież zaczęło się normalnie, a potem… Wolał jednak o tym nie myśleć. Pruł bezmyślnie do przodu. Zatrzymał się dopiero w środku nocy, w lesie. Kiedy miał już pewność, że wioskę zostawił daleko za sobą. Wtedy padł na ziemię, wyczerpany. Po czym zasnął.
We śnie ujrzał wysoką, szczupłą kobietę z długimi czarnymi włosami. Miała strasznie bladą cerę, której nadawały koloru krwistoczerwone usta oraz błękitne oczy. Jej długa suknia wyglądał jak uszyta z mgły. Nieznajoma była śliczna chociaż wyglądała na zmęczoną i zestresowaną. Kiedy zobaczyła Dantego, na jej twarzy wykwitł szczery, przepiękny uśmiech. Podeszła do młodego mężczyzny i pogłaskała go po policzku. Następnie wysokim, czystym głosem powiedziała:
- Mam mało czasu. Jestem twoją matką. Musisz odnaleźć ojca i udać się na Wyspę Umarłych. Wtedy znów się spotkamy. Zbierz silną drużynę, ponieważ będzie czyhało na was śmiertelne niebezpieczeństwo. Tam gdzie teraz zmierzasz odnajdziesz mój medalion. Będzie cię on chronił. – Po czym pocałowała go w czoło i znikła. Dante obudził się zlany zimnym potem. Ciągle czuł na sobie dotyk zjawy. Ku swojemu niezrozumieniu, czuł, że jej uwierzył. Wydawała się realna. Wstał, rozglądając się niespokojnie wokół. Na szczęście las wydawał się zwyczajny. Młody półdemon nim wyruszył w dalszą drogę do wodospadu, bił się przez chwilę z myślami. Nie miał pojęcia, czy powinien posłuchać zjawy ze snu. Przecież najprawdopodobniej była tylko majakiem sennym. Jednak kiedy doszedł do wniosku, że zignoruje cały sen, zerwał się mocny wiatr, który popchnął go na wielką brzozę, przyciskając go do niej. Trwało to tylko chwilę. Jak tylko znikł, Dante zszokowany upadł na ziemię. Nic wokół nie wskazywało, że w ogóle wiało. Nie opadły żadne liście ani gałązki. Ptaki w koronach drzew śpiewały sobie, jak gdyby nigdy nic. Dziwne zjawisko przekonało chwilowo mężczyznę, że chyba jednak należałoby posłuchać dziwnej kobiety podającej się za jego matkę. Na wszelki wypadek. Dante z trudem wstał z ziemi i wyruszył w dalszą podróż.
         Po kilku godzinach wędrówki znalazł się przed jeziorem z wodospadem. Wpatrzył się w spływającą kaskadami wodę z dość wysokiej góry. I gdzie będą te przedmioty? Nagle wpadł na pomysł. Wskoczył do wody i wpłynął wprost w ścianę wodospadu. Szum był niesamowicie głośny. Pod wpływem siły biczów wodnych ściągało go w dół. Nie poddał się, przebrnął przez przeszkodę i trafił na podwodny tunel. Z satysfakcją wypłynął na powierzchnię, aby wziąć głęboki oddech. Od razu potem zanurkował i popłynął w ciemność. Wynurzył się w grocie. Nie widział nic. Czuł wokół tylko pustkę. Wyszedł z wody i dotykając ściany, którą znalazł po chwili błądzenia po omacku, poszedł ostrożnie wzdłuż niej. Powoli jego oczy przyzwyczajały się do ciemności. Widział coraz więcej szczegółów. Po paru minutach mógł się wreszcie swobodnie poruszać. Szedł przed siebie, aż nagle, na końcu korytarza dojrzał zgarbioną sylwetkę nieznanego człowieka. Usłyszał męski, piskliwy głos:
- Nie podchodź, to jest moje!!! – Dante słysząc te słowa wybuchnął głośnym śmiechem. Nie mógł się utrzymać na nogach z rozbawienia. Zobaczył brudnego, małego rzezimieszka, który mógłby mu zagrozić najwyżej tym, że zarazi go wszami. Żeby poradzić sobie z kimś takim, nie potrzebował nawet drewnianego miecza!
- Nie śmiej się ze mnie! Zaraz pokażę ci moją prawdziwą moc! To wszystko będzie moje! – krzyczał nieznajomy. Chciał podnieść leżący za nim miecz, ale stanął w płomieniach. Młody półdemon przestał się śmiać i zamarł. Ciało człowieka doszczętnie spłonęło, już po kilku sekundach. Została tylko kupka popiołu. Dante, czując straszliwy odór, zaczął się wahać. Nie był pewny co podpaliło mężczyznę, więc zastanawiał się czy nie uciec z ciemnej groty. Jednak ciekawość była silniejsza. Podszedł do przodu, aby zobaczyć jaki oręż leżał za nieznajomym. Niedbale rzucony miecz był długi i ostry. Po wielkości Dante stwierdził, że półtoraręczny. Cały był pokryty czarnymi plamami. Półdemon oczarowany, bezmyślnie podniósł narzędzie i wytarł je. Chciał sprawdzić, jak walczyłoby się takim mieczem. Niespodziewanie klinga zmieniła barwę na czarną i zaczęła płonąć. Dante przestraszył się. Nie chciał spłonąć, jak ten nieznajomy przed chwilą. Spróbował wypuścić miecz, ale nie mógł.
Nagle zobaczył świat w ogniu. Wszystko dookoła płonęło. Kamienie, sklepienie, nawet woda! Lecz po uważniejszym przyjrzeniu się to, to nie woda płynęła obok. To była lawa. Półdemon spróbował się ruszyć, ale nie mógł. Kiedy tak trwał w miejscu, spośród języków płomieni wyłoniła się postać. Był to potężny, muskularny demon. Miał wielkie rogi oraz długie, ostre szpony. Z jego postawy biła duma i potęga. Powolnym krokiem zbliżał się do przerażonego Dantego. Zza wysportowanego ciała postaci wyłaniał się długi, cienki ogon, z płomykiem na końcu.
- W końcu cię odnalazłem! – odezwał się grubym głosem. Dziwny pogłos, jak z dna studni, rozniósł się po grocie.
- Kim ty do cholery jesteś?! – ryknął Dante, nagle odzyskując mowę, którą stracił na moment. – Jak to mnie odnalazłeś?
- Jak możesz mnie nie poznać? Własnego ojca?! – odparł demon, uśmiechając się.
- Że co?! Kłamiesz! Nie możesz być moim ojcem! Udowodnij to!
- Spójrz na siebie! Wyglądasz jak ja – powiedział demon, spoglądając na syna z litością. Młody mężczyzna spojrzał na siebie. Przerażony zauważył, że sam płonie.
- Widzisz, teraz wytwarza się w tobie demoniczna aura – dodał demon, przechadzając się spokojnym krokiem po grocie. Nieuważnie stanął na popiele, który został z rzezimieszka, ale nie zwrócił na to uwagi. - Jestem Tyberiusz. Władca świata podziemnego. Ty zaś jesteś moim synem i potrzebuję twojej pomocy. – Dantego zamurowało. Wpatrywał się w płonącą przestrzeń niczym w pustkę. To nie mogło się dziać naprawdę. Chciał aby wszystko to było snem. Wiedział że wygląda jak półdemon, że niby naprawdę nim jest, ale do teraz, wciąż nie był tego w pełni świadomy. Jego ojciec jest władcą podziemia? Czy to żart? Może być gorzej i dziwniej?
- Idź na zachód. Otwórz bramę do mojego królestwa i spraw aby z popiołu tego świata powstało nowe królestwo, w którym razem będziemy rządzić – rzekł demon i nagle wszystko zniknęło, a Dante został w grocie sam. W ręku trzymał zwykły miecz z czarnym ostrzem.

Rozdział 2 - Przypadkowe spotkanie



Nastało południe. Tafla wody w jeziorku połyskiwała na skutek południowego słońca. Żywa zieleń wszelkiej roślinności nadawała miejscu magiczny wyraz. Wodospad szumiał uspokajająco. Pod nim pieniła się woda. Nic nie wskazywało na to, że przed chwilą w grocie za wodospadem pojawił się władca demonów.
Dante wyszedł z wody i usiadł na brzegu. Tam przyjrzał się mieczowi. Zauważył, że przy rękojeści znajduje się złoty medalion, przytwierdzony cienkim łańcuszkiem. Wziął go do ręki, przyglądając mu się w słońcu. Po środku znajdował się duży czerwony kryształ, który odbijał promienie słoneczne. Przez chwilę jaśniał wewnętrznym światłem, po czym zgasł. Wokół kryształu były porozrzucane wyrazy tworzące zdanie: „Erit tibi ante lobortis qui capti.” Mężczyzna odczepił medalion od miecza i założył na szyję. Czuł, że powinien to zrobić. Podejrzewał, że to jest właśnie to, o czym mówiła jego matka we śnie. Sam miecz, z westchnieniem, zawiesił sobie na plecach.
Dante miał wrażenie, że wszystko co się dzieje jest jednym wielkim koszmarem. Stracił rodzinę, ale potem odnalazł matkę z ojcem. Tylko że matka prawdopodobnie była martwa, a ojciec był demonem. Czy jego życie miało teraz tak wyglądać? Ciągłe poszukiwanie? Westchnął ciężko. Kiedy tak siedział na jeziorkiem, to poczuł, że jest mu trochę zimno. Postanowił jak najszybciej wysuszyć mokre ubrania. Nagle zdał sobie sprawę, że nic nie jadł od dnia śmierci rodziców. Po tak wyczerpujących wydarzeniach jego żołądek domagał się pożywienia. Zdecydował się rozbić obóz i rozpalić ognisko. Jednak zauważył, że nie ma nic, co by mu w tym pomogło. W końcu wszystko stracił. Dodatkowo nie potrafił tego zrobić. Kail nie pomyślał, że przydałaby mu się taka umiejętność w życiu. Przeklinając w myślach, wyruszył dalej, z nadzieją, że znajdzie jakąś wioskę lub cokolwiek co pomogłoby mu przeżyć.
         Szedł cały dzień, mocno odczuwając głód. Niestety nie udało mu się niczego i nikogo znaleźć. Wszędzie był tylko niekończący się las. Zaczynał mu się już robić niedobrze od tego widoku. Wieczorem zatrzymał się niedaleko strumienia, starając się zapić głód. Potem zdrzemnął się, jednak w środku nocy obudził się. Nie mógł ponownie zasnąć, więc wyruszył dalej.
W południe zaczynał już powoli tracić zmysły z głodu. Nie miał siły nawet myśleć. Żył nadzieją, że uda mu się coś znaleźć. Nie wpadł na to, żeby zapolować, a nawet jeśliby chciał, nie miał już na to siły. Kiedy tak szedł, niespodziewanie poczuł zapach pieczonego jelenia. Bezmyślnie ruszył za piękną wonią. Drażniła jego zmysły, powodując, że ślinka napływała do ust. Przedzierał się przez krzaki wiedziony nosem, gdy niespodziewanie natknął się na nieznane obozowisko. Na szczęście nie postradał jeszcze resztki rozumu, więc szybko schował się za najbliższe drzewo. Ukradkiem zaczął obserwować.
         Pośrodku obozu znajdowało się wielkie ognisko, a nad płomieniem piekła się wspaniale pachnąca potrawa. Były tam dwie wielkie bestie. Przypominały zniekształcone orki o żółto-szarej skórze. Z ramion wyrastały im niewielkie kolce. Przez środek głowy przebiegała linia z podobnych. Na przedramionach miały czarne karwasze, a ubrane były w łuskowe spodnie o tym samym kolorze. Ich broń składała się z łap z ostro zakończonymi, pięciocentymetrowymi pazurami. Ich pyski były obrzydliwe. Dolne kły wychodziły ze szczęki i nakładały się na górną wargę. Demony nie miały źrenic, ani tęczówek. Zamiast nich była widoczna tylko czarna pustka.
Obok rusztu stała jedna i obracała mięso. Niedaleko siedziała druga i kroiła już upieczone jedzenie. Dante nagle zauważył zakapturzoną postać w czarnej szacie zdobionej na złoto przy rękawach. Siedziała na uboczu i patrzyła na monstra spod ciemnego kaptura. Półdemon zignorował tajemniczego człowieka. Chciał przyjrzeć się pysznemu jadłu. Wychylił się zza drzewa, kiedy nagle nadepnął na grubą gałązkę. Ta złamała się w pół, robiąc przy tym trochę hałasu. Jedna z dwumetrowych bestii spojrzała za siebie, lecz po chwili wróciła do swoich zajęć. Żołądek Dantego dał o sobie znać po raz kolejny. Ognisko zaczęło przygasać, więc dwójka demonów udała się po opał. Mężczyzna nie mógł zmarnować takiej okazji, kiedy był już w połowie oszalały z głodu.
         Gdy tylko te dwa monstra oddaliły się na wystarczającą odległość, wyskoczył zza krzaków niczym cień. W głowie nie miał nic, prócz chęci przywłaszczenia sobie jedzenia. A jedyną osobą, która została na straży był właśnie ten człowiek. Wyciągnąwszy oręż, przebił jednym, szybkim ruchem jego serce. Nieznajomy próbował się bronić wymachując rękami i nucąc dziwne słowa, ale Dante na to nie zważał. Nic mu to nie robiło, zatem było nieważne. Przeciwnik padł nieżywy. Półdemon niedbale odciągnął go na bok. Następnie nie mogąc już wytrzymać wgryzł się w pieczone mięso. Soczysty smak wypełnił jego usta. Niezbyt przyprawione jedzenie było dla niego niczym niebiańska potrawa. Po jakiś kilku minutach zjadł całego jelenia. Nie mógł uwierzyć, że zdołał aż tyle zjeść. Ale nie przejmował się tym zbytnio. Czuł się przyjemnie syty. Jako że nadal nie był zdolny do racjonalnego myślenia, postanowił się położyć i odespać przepełnioną podróżą noc.
         Podczas gdy półdemon spał, z lasu powróciły demony. Bestie zauważyły brak jedzenia oraz ciało martwego towarzysza. Nie umknął ich uwadze również fakt, że obok zwłok leży jeszcze jedna, nieznana postać. Dochodząc do wniosku, że obca osoba jest sprawcą tego wszystkiego, wpadły w szał i zaatakowały. Martwy człowiek był magiem, który zniewolił oba potwory, aby mu służyły i go chroniły. Niestety czar nie został przełamany wraz z jego śmiercią, więc monstra i tak chciały go bronić. Rzuciły się na śpiącego Dantego. Mężczyzna od razu się przebudził z drzemki. Ospały zerwał się na nogi. Monstra atakowały go, a on z trudem odpierał ciosy. Jednak po chwili rozbudził się, więc postanowił się zrewanżować. Demony z całych sił napierały na niego, jednakże bez skutku. Wbrew pozorom były bardzo słabe. Dante, nadal czując zmęczenie kilkoma dniami głodówki i nieprzespaną nocą, postanowił szybko to zakończyć. Podczas omylnego ataku przeciwnika, przewidział ruch, zrobił unik i zwinnym ruchem odciął mu głowę. Wraz ze śmiercią towarzysza druga bestia odzyskała własną świadomość. Przerażona siłą, którą dysponuje nieznana istota, w panice uciekła. Dante chciał za nią pobiec, ale zmęczenie wygrało. Nawet się nie spostrzegł, kiedy zasnął.
         Stał w środku lasu, dookoła była gęsta mgła, przypominająca przyziemne chmury. Nagle usłyszał potężny ryk. Z mgły wyłoniły się potężne łapy zakończone ostrymi pazurami. Dante przygotował się do odparcia ataku, jednak tuż obok muskularnej sylwetki, przypominającej smoka, pojawiła się tajemnicza postać, o kobiecych kształtach. Dziewczyna swobodnym krokiem zbliżyła się do półdemona. Spróbował się jej przyjrzeć, ale przez gęste smugi mgły zanikły kolory oraz nie mógł dostrzec rys twarzy. Widział tylko cień. Gdy postać była dostatecznie blisko, mężczyźnie rzuciły się w oczy delikatne, jasnoniebieskie włosy. Nieznajoma nawet tak trudno widoczna, wyglądała zjawiskowo. Nagle jej ciemne usta szepnęły:
- Obudź się… - Dante w tym momencie otworzył oczy.
Zerwał się na równe nogi, jednocześnie zbierając miecz z ziemi. Czuł się wypoczęty, więc od razu rozejrzał się dookoła, oceniając swoje szanse. Był otoczony przez demony. Takie same jak wcześniejsza para. Półdemon w głowie cały czas miał słowa zjawy, więc nie mógł się dostatecznie skupić, aby od razu przejść do obrony. W dodatku właśnie w tym momencie dotarło do niego co zrobił będąc pół świadomym. Bez żadnych skrupułów zabił człowieka, który nic mu poważnego nie zrobił. Podczas jego zamyślenia monstra rzuciły się na niego. Spróbował odeprzeć ataki, jednak nie do końca mu się to udało. Z początku uzyskał tylko kilka nieznacznych obrażeń, ale raz za razem było ich coraz więcej i coraz gorszych. Najgorzej było jak dostał w żebro. Aż brakło mu tchu i poczuł się, jakby ktoś złamał mu kość. Starał się bronić, lecz przeciwników było za wielu. W dodatku byli zbyt szybcy. Uderzali w niego, zanim on zdążył zauważyć z której strony nadciąga atak. Trwało to długo. Jak tylko udało mu się zabić jednego, pojawiała się trójka następnych. Koniec końców Dante nie mógł się podnieść z ziemi. Szał demonów nie ustępował. Napierały na niego, próbując go zabić. Przeszło mu przez myśl, że to już jego koniec. Obwiniał siebie za niewykonanie zadania. Wmawiał sobie, że jest słaby, po prostu do bani. Wtedy poczuł wewnętrzny gniew, jednak było już za późno. Demony tak zmasakrowały jego ciało, że nie mógł się poruszyć. Wiedział że żaden człowiek nie byłby w stanie tego przeżyć. Nawet on, półdemon. Nagle, od strony lasu, rozległ się głęboki ryk, uderzająco podobny do tego ze snu.
         Z pośród drzew wybiegła kobieta. Miała na sobie srebrną, matową zbroję. Błękit jej włosów wyraźnie podkreślał rysy twarzy. Ciemne usta, oczy morskiego koloru, wszystko jak z jego wyobrażenia. Jednak po dokładniejszym przyglądnięciu się, trochę się różniła. We śnie wyglądała na milszą. Nieznajoma w wyskoku wyciągnęła stary miecz i jednym ciosem zabiła dwie z bestii. Półdemonowi przemknął jeszcze przed oczami obraz wkraczającego na pole bitwy czerwonego smoka, po czym zemdlał.
         Wojowniczka wraz z wielką bestią szybko rozprawili się z pozostałymi demonami. Nie było to trudne. Większość była poważnie ranna i już tylko wewnętrzny szał pozwalał im atakować. Następnie podeszli do nieprzytomnego Dantego.
- Aries to nie jest smok… - wysłało telepatycznie do dziewczyny wielkie smoczysko. Miało ogromne, ostre szpony, a wraz z nimi umięśnione, pokryte łuskami kończyny. Potężne ciało, wraz z olbrzymimi skrzydłami dodawało gracji całości. Blizna na prawym oku dawała mu groźny wygląd smoka, który wiele przeszedł. Jednak roześmiane oczka nie pasowały do reszty.
- Wiem Reedus. Jednak wiesz doskonale, że nie możemy go tu zostawić. Jeszcze go znowu napadną. Weźmiemy go do jaskini, w której wczoraj nocowaliśmy i poczekamy aż wydobrzeje. Następnie odejdziemy jak zawsze – odrzekła mu dziewczyna w ten sam sposób. Smok skinął głową, wziął nieprzytomnego półdemona w szpony i wzbił się w powietrze z towarzyszką na plecach.
Z góry wszystko wyglądało pięknie. Las zlewał się w jedną wielką zieloną plamę, co dodawało uroku krajobrazowi. Gdzieniegdzie było widać przepływający strumyk, który wpadał do dużego jeziora. Obok wodopoju pasło się stado jeleni. Widząc cień smoka, szybko uciekło do lasu. W powietrze wzbiło się mnóstwo ptaków, przestraszonych nagłą ucieczką zwierząt. Smok wleciał pomiędzy nie. Aries poczuła na twarzy uderzenia skrzydeł latających stworzeń. Po jakimś czasie Reedus w końcu wylądował. Bestia upuściła Dantego jak zabawkę, na gołą skałę.
- Reedus! Co ty do cholery robisz?! Mamy go wyleczyć, nie zabić! – wrzasnęła po nim dziewczyna. Mimo jej wściekłego wyrazu twarzy, było widać łagodność elfich rys. Sylwetkę jednak miała zwykłej kobiety, tylko karnacja się nie zgadzała. Była strasznie blada. W pewnym momencie odgarnęła włosy za lekko szpiczaste, długie ucho, przykucając przy półdemonie. Wzięła go za ramiona i przeciągnęła do jaskini w której spała zeszłej nocy. Nakazała smokowi rozpalić ognisko, a sama zajęła się opatrywaniem ran. Wbrew pozorom mężczyzna wyglądał znacznie lepiej niż tuż po walce. Większość mniejszych zadrapań znikła. Zostały tylko te najcięższe rany. Najgorsza była pod żebrem. Z kością było wszystko było w porządku, jednakże ciało było przerażająco obite oraz było tam głębokie, duże cięcie od szpona. Dziewczynie nie mieściło się w głowie, jak można z taką raną się poruszać? To było wręcz niemożliwe, aby zwykły człowiek dał radę się ruszać, a co dopiero walczyć bez zwijania się bólu. Aries zdecydowała się jednak uznać tę sprawę za tajemnicę i nie dociekać w jaki sposób mężczyzna to zrobił. W sumie niezbyt ją to obchodziło, tak samo jak i on. Zajęła się nim, bo tak pewnie kazałby mentor. Wolała też nie wnikać skąd nieznajomy ma rogi i ogon. Skończywszy opatrywanie, wzięła smoka i ruszyła na łowy.
Dante drgnął powiekami. Poczuł delikatny ból i straszliwy głód. Nie była to dla niego nowość. Zawsze po ćwiczeniach był głodny. Poczuł woń pieczonego mięsa. To pewnie matka piekła jakąś dziczyznę. Tylko dlaczego było ją czuć aż przy jego miejscu do treningu? Zwykle... Nagle sobie przypomniał. Rozalinda i Kail nie żyją. Ale w takim razie, czemu czuł jedzenie? No i co z tymi demonami, które go zaatakowały? Czy chcą z niego zrobić potrawkę? W sumie to zasłużył, przez to, co zrobił. A może jednak nie? Chyba powinien walczyć, choćby odrobinę! Powziąwszy decyzję, powoli otworzył oczy. Pierwsze co zobaczył to płomienie ogniska. Ostrożnie się rozejrzał. Leżał na ziemi. Dookoła były skały i ścinki po opatrunkach. Próbował sobie przypomnieć, jak tu dotarł. Ostatnie co w końcu udało mu sobie przypomnieć to walczącą, błękitnowłosą dziewczynę oraz wkraczającego olbrzymiego smoka. Spróbował usiąść, ale do jaskini wpadła ta sama dziewczyna, co go najwyraźniej uratowała.
- Nie możesz jeszcze usiąść idioto! Chcesz, aby się rany otworzyły?! – krzyknęła.
- Spokojniej, jakie rany? I co się stało? – zapytał zdziwiony.
- Demony cię poturbowały jak worek treningowy, a ty się jeszcze pytasz?! – nie przestawała krzyczeć.
- Spokojnie kobieto! A w ogóle kim ty jesteś?! – odparł ponownie. Nawet nie znał imienia dziewczyny, a już został nazwany idiotą! Tu było coś nie tak.
- To teraz nie powinno cię obchodzić! – rzekła podniesionym głosem. Dante gwałtownie wstał i rozerwał bandaże. Po ranach nie było ani śladu. Nawet najmniejszej blizny. Nieznajoma była w szoku.
- A…al.…ale jak to? Byłeś prawie martwy! To niemożliwe! – odwróciła się i wybiegła z jaskini. Pobiegła do smoka.
- Czekaj! – zawołał zaskoczony półdemon. Chciał z nią jeszcze porozmawiać. Dziewczyna nawet się nie odwróciła. Wsiadła na smoka i odleciała.
- Dziękuję… - szepnął Dante. Rękę miał uniesioną w powietrzu.