niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 10 - Początek intrygi



         No to my się zmywamy, dzięki za zabawę – wtrąciła się Aries w rozmowę towarzyszy. Wszyscy odpoczęli już po wyczerpującej przygodzie z demonem. Toki odszedł kilka godzin temu, mówiąc, że musi zdać sprawozdanie z tych wydarzeń.
- Jak to? – zapytała zdziwiona Sari. – A nie chciałabyś zostać? Co ci szkodzi?
- Nie, my z Reedusem mamy inne sprawy do załatwienia.
- Czy te sprawy mają skrzydła? – wtrącił Kais. Dziewczyna zmierzyła niziołka wzrokiem. – Tylko pytam!
- Serio, musimy iść – rzekła, odwracając się na pięcie.
- Nie zdążyłem ci jeszcze podziękować. – Dante złapał Łowczynię za ramię.
- Więc się streszczaj – warknęła, strzepując jego dłoń.
- Słowa tego nie oddadzą. Muszę ci się odwdzięczyć, a nie mam jak. Powinnaś zostać – nalegał półdemon.
- Proszę nie zostawiaj mnie z nimi! Jesteś jedyna ogarnięta! – zawołał Kais.
- Dzięki - odezwała się urażona Saris.
- Pomożemy tym łamagom? – zapytał z nadzieją Reedus. – O smokach i tak na razie nic nie słychać.
- Nawet ty?! Tak łatwo cię przekonać? Chyba zaczyna ci doskwierać samotność. W sumie… To mi też. Niech będzie… -
mruknęła. – Okej, zostaję. Tylko pod jednym warunkiem! Pozwolicie mi odejść, jeżeli będę chciała – powiedziała już na głos.
- Nie ma problemu - stwierdził Dante.
- Udało się! – wybuchnął Kais, a Saristay uśmiechnęła się przyjaźnie.
- To w drogę! Straciliśmy za dużo czasu – Półdemon ruszył przed siebie, a drużyna podążyła za nim.
- Właściwie to… Gdzie idziemy i na jak długo? Za niedługo będę was musiał opuścić – powiedział nagle Kais.
- Oby jak najszybciej… - powiedział pod nosem mężczyzna.
- Ale nie na zawsze! – rzekł niziołek, usłyszawszy mruczenie Dantego. – Muszę tylko podejść do Gildii.
- A konkretnie? – spytała Saris.
- Gildii Magów. Muszę zgłosić, że jeszcze nie oszalałem. Jak co pięć lat. To już mój czwarty raz…
- I po co to wszystko? – wtrąciła Aries.
- Taki mam obowiązek. Mistrz Gildii musi się upewnić, że nie stanowię zagrożenia, z powodu szaleństwa od nadmiaru mocy. Jak to zrobię, to będę mógł pogadać z Akano, potrenować, nauczyć się nowych umiejętności, wymienić się z innymi uczniami zaklęciami, ziołami, przepisami i tym podobne...
- Akano? To nie ten sławny Mistrz? – ponownie przerwała Saristay.
- Znasz go? To mój kumpel!
- Słyszałam o nim.
- Stał się sławny, bydlak. Był moim mentorem.
- To ty nie ukradłeś komuś księgi i nie uczyłeś się samodzielnie? – wtrącił wścibsko Dante.
- Dante! – krzyknęła Saris.
- Na twoje szczęście, nie. W innym wypadku ganiałbyś teraz po lesie jako szalony demon, nie panujący nad sobą. Toki nie poradziłby sobie sam. Jednak nic dziwnego, że Akano jest sławny. W końcu rządzi wszystkimi magami. I kisi się w Gildii. Nie mógłbym tego robić. I pomyśleć, że to dzięki mnie teraz może w ogóle tam siedzieć! Ile to już minęło czasu… Przewinęła mu się chyba już setka innych uczniów. To zdolny mag, więc pięciu na rok mógł wyszkolić. Znając życie tylko ze mną męczył się tak długo. Trzy lata…
- Dzięki tobie? A coś niby zrobił? Taki mały i nic nie znaczący niziołek? I ile w ogóle masz lat? Bo naliczyłem już dwadzieścia trzy. To nie za dużo? – po raz kolejny wtrącił się Dante.
- Jestem dorosły. Tyle ci wystarczy. A co do wcześniejszego pytania, to nie pomyliłeś się za bardzo. Jestem w połowie samoukiem. Od dawna umiem panować nad magią i rzucać zaklęcia, chociaż przed spotkaniem Akano mogłem zamienić się w kupkę popiołu. Jeśli istota zna swój rodzaj magii, to może nad nią panować. Jednak możliwość układania i rzucania zaklęć uzyskuje zwykle dopiero w drugim okresie nauki. Nazywamy to samorodnym talentem. Akano wyszkolił mnie. Miał trochę trudniej niż normalny mentor, ponieważ nie wiedziałem kompletnie nic o istnieniu magii.
- Jak można tego nie wiedzieć?!
- Byłem wychowywany na członka Gildii Złodziei. Rodzice stwierdzili, że tego nie potrzebuję. Układali życie każdego z nas. Nie było nic do gadania. Jedynymi, którzy sprzeciwili się, byłem ja i mój starszy brat Seren. Miał być krawcem…
- A co mnie to interesuje?! Ja miałem trudniejsze dzieciństwo!
- Kochasiu, a czy ja coś mówię? Sam pytasz. I skąd w ogóle mam wiedzieć cokolwiek o twoim dzieciństwie?! Jeśli cały czas tak wyglądałeś i miałeś taki charakter to się nie dziwię, że było ci ciężko. Przez cały czas siedzisz jak mysz pod miotłą, ani me, ani be, ani kukuryku! Jedynym momentem, w którym się odzywasz, to jak uda mi się cię wciągnąć w jakąś kłótnię. Jedynymi, którzy podtrzymują rozmowę jestem ja i Saristay.
- Nigdy się mnie o nic nie pytacie, więc nic nie mówię.
- A jak ja się pytałam, to nie chciałeś mówić! Musiałam cię przekonywać do mówienia, a i to co powiedziałeś to nie było za wiele – wtrąciła poirytowana Sari.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? Dobra! Straciłem rodzinę która mnie wychowywała! I w dodatku była fałszywa! Moim ojcem jest Władca Demonów! Ludzie z mojej wioski się mnie bali i chcieli mnie zabić. Potem sam ich zabijałem! Moja prawdziwa matka nie żyje! Mam w sobie morderczego demona, którego praktycznie nie potrafię kontrolować! Ostatnio go zobaczyłem i z nim rozmawiałem! Wystarczy?!
- Strasznie dramatyzujesz, wcale to takie straszne nie jest. Uwierz mi, niektórzy mieli gorzej – stwierdziła znudzona Aries.
- Aries ma rację, opowiadałam ci przecież jakie ja mam wspomnienia z dzieciństwa. Twoje było względnie normalnie. O tym wszystkim dowiedziałeś się niedawno – dodała Saris. Dante już chciał coś odpowiedzieć, kiedy nagle odezwał się Kais.
- Obie macie rację, ale w końcu demon się choć trochę otworzył na drużynę. Jeśli oczekujesz pomocy, to musisz być szczery. Gdy uczyłem się na Złodzieja było łatwiej… Każdy był zakłamany i nikomu nie można było ufać. I co dziwne, w ten sposób czuliśmy się bardziej swobodnie i bardziej sobie ufaliśmy. - Drużyna przytaknęła niziołkowi. Ruszyli dalej, na północ. Tym razem na prowadzenie wyszedł Kais.
         Rankiem, następnego dnia towarzysze znaleźli się przy dziwnej wieży, która była w środku lasu. Jej dach znikał ponad koronami drzew. Kamienie z których została stworzona miały wszystkie kolory tęczy. Aż trudno było uwierzyć, że nie zobaczyli jej od razu. Do środka prowadziły ciemne wrota.
- To jest Gildia. Nie wygląda imponująco, jednak w środku skrywa wiele tajemnic – przedstawił budynek Kais.
- Dadzą tam żarcie? Jestem głodny – rzekł Dante i ruszył w jej stronę. Nagle odbił się od niewidzialnej ściany. – Co do…?!
- Bariera. Widzisz moi znajomi nie przepadają za demonami, dlatego poczekasz sobie na żarcie, aż dojdziecie do jakiejś wioski albo złapiesz jakąś zwierzynę kilkaset metrów stąd. Wokół Gildii nie ma zwierząt.

- Ja tu prędzej zdechnę z głodu…
- Jednego idioty mniej… - dodała tak samo znudzona, jak wcześniej Aries. – Więc Kais, czy tak?…
- A tak! Nie przedstawiłem się! Kais Yerkew – przerwał dziewczynie i ukłonił się.
- Aries. Na czym to ja… Wiem! Na jak długo zostaniesz w tej całej gildii? Bo nie utrzymam na smyczy tego… CZEGOŚ. Dante, tak?
- Tak. Dante DEMON – podkreślił mężczyzna.
- PÓŁdemon – dodał Kais. Dante prychnął i poszedł położyć się pod drzewem.
- Umówmy się w okolicy za dwa tygodnie. Myślę, że będzie to wystarczająco dużo czasu, a jeśli nie to ucieknę oknem – rzekł niziołek, patrząc za Dante.
- Kais! A my możemy iść z tobą? – krzyknęła Saris.
- Wejść możecie, nie możecie zostać. Tylko… Aries… Zmień smoka w jaszczurkę, bo może coś zniszczyć przez przypadek. Nie żebym miał coś przeciwko, ale niektórzy są dość drażliwi na punkcie smoków…
- On, to sam zrobi… - wycedziła dziewczyna przez zęby. Dante ponownie prychnął. – Zamknij dziób! Chodźcie – ryknęła do półdemona, a potem wskazała ręką na wieżę.
          Przeszli przez wielkie spiżowe wrota. Znaleźli się w małej klitce, bez wyjścia. Nagle niziołek wymruczał trzy, niezrozumiałe słowa. Powoli, pomiędzy rozsuwającymi się ścianami, ukazywał się obraz ogromnego korytarza. Dookoła rozprzestrzeniały się przeróżnych kształtów stare, drewniane drzwi. Nie było okien, ani żadnych pochodni, więc wszędzie panowały totalne ciemności. Kais pstryknął palcami, a nad ich głowami pojawiła się mała kula światła. Pomimo jej rozmiarów, świeciła bardzo jasno. Oświetlała drogę kilka metrów do przodu.
- Nasze wejście jest gdzieś w połowie, chodźmy – oznajmił chłopak i ruszył przed siebie. Półelfki zrobiły to samo. Wyjście zniknęło za nimi, sprawiając, że małe światełko było jedynym źródłem światła. Już po przejściu kilku kroków spotkali dziwne stworzenie, które wyszło z bocznych drzwi. Wyglądało trochę jak kot, ale obrośnięte było fioletowymi piórami. Miało wielkie, wytrzeszczone żółte oczy oraz długie ząbki, które były cienkie jak igły. Otarło się o Saristay. Dziewczyna oglądnęła się za stworem.
- Co to było? – zapytała lekko roztrzęsionym głosem.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Nic groźnego w każdym razie. Nie zwracaj na nie uwagi – odparł Kais.
         Podczas gdy towarzysze zwiedzali gildię, Dante spał pod drzewem. Nie zauważył skradających się do niego demonów Furens. Byli to polegli na polu bitwy wojownicy. Mieli czerwoną poświatę, muskularniejszą sylwetkę niż zwykły człowiek i długie, płonące się miecze. Do tego posiadali ostre, długie szpony, które jednym cięciem mogły rozciąć jedne z najtwardszych skór. Jeden z nich podkradł się do śpiącego półdemona i założył mu worek na głowę. Następnie związał go grubym, stalowym łańcuchem. W tym czasie mężczyzna obudził się i próbował wyrwać. Nie na wiele się to zdało. Już po chwili poczuł, że ląduje na czyichś plecach. Zdecydował się poczekać aż zostanie gdzieś zaniesiony i dopiero tam wszcząć walkę. Był dość pewny siebie, ponieważ demony nie były na tyle przewidujące, aby odebrać mu miecz. Uśmiechając się do siebie, gdy pomyślał o czekającej go walce.
         W tym samym czasie reszta towarzyszy dalej przemierzała mroczny korytarz. Ponownie otworzyły się jedne z drzwi. Aries gwałtownie wyciągnęła ISTARĘ.
- Wolę być przygotowana – zwróciła się do przerażonej poprzednim zdarzeniem Sari.
- To lepiej będę szła za tobą – odpowiedziała dziewczyna i schowała się za plecami wojowniczki. Zza drzwi wyłonił się cień takiej samej sylwetki, jak u kotopodobnego stworzenia. Jednakże był to tylko cień. Powoli zbliżał się do podróżujących. Dziewczyny pod wpływem strachu wlazły na powiększonego smoka. Aries zdecydowała się schować miecz, by chwycić się szyi starego towarzysza. Zdezorientowany smok szedł dalej, udając spokojnego. Obok wędrował Farion. Cień przeszedł po bohaterach. Poczuli zimno w miejscach, gdzie ich dotknął. Półelfki pisnęły. Natomiast Gabo zeskoczył z ramienia idącego z przodu Kaisa i wbiegł na ramię Aries. Niziołek dopiero wtedy obejrzał się za siebie i stanął w bezruchu.
- Co wy wyprawiacie? – zapytał po chwili.
- My… Nic – odparła Aries, zeskakując z przyjaciela. – Rozbolały mnie nogi. Złaź ze mnie, małpo! – dodała po chwili, strzepując Gabo z ręki.
- Aa… rozumiem, ale to nie jest długa droga.
- Jasne – mruknęła dziewczyna. Na wszelki wypadek położyła rękę na rękojeści ISTARY, obnażając kawałek ostrza.
- Chyba też się przygotuję – stwierdziła Saristay i wyciągnęła swój miecz. Światło odbiło się od klingi, oświetlając napis na niej wyryty. Cexeriel.
- Ej! Uważaj z tym! Jak poczują się zagrożone to cię zaatakują – krzyknął Kais. Niestety nie zdążył w porę ostrzec przyjaciół. Z cienia wyskoczyła mała, jasnoróżowa, włochata kuleczka. Skoczyła na twarz Sari i ugryzła półelfkę w nos. Dziewczyna zaczęła krzyczeć, a wraz z nią kulka. Farion kierowany poczuciem obowiązku rzucił się na stworzonko, aby uratować przyjaciółkę. Natomiast kierowany kocią rządzą kotołak, skoczył za nim. Nie wiadomo było skąd się wziął. Tymczasem skołowana Aries, szybko schowała z powrotem miecz. Założyła ręce za siebie, udając że nie posiada broni. Natomiast Kais z Reedusem i Gabo zwijali się ze śmiechu.
- Mówiłem! – krzyknął niziołek. Kulka zeskoczywszy z dziewczyny uciekła, a za nią popędził kotołak. Niespodziewanie ciemności otaczające drużynę rozwiały się. W korytarzu zrobiło się jasno. Ze ściany wyszedł starszy mag w białej szacie, na której rękawach znajdowało się po jednej złotej runie. Miał długą białą brodę i małe, chytre, błękitne oczka. Spoglądał na nich zza grubych szkieł dużych okularów. Uśmiechał się jak miły dziadek do wnuków. Wcale nie sprawiał wrażenia silnego fizycznie. Jeden cios i byłoby już po starszym człowieku. Jednak powaga i siła bijąca z jego postawy sprawiała, że towarzysze nie mieli ochoty z nim zadzierać.
- Witajcie w Gildii Magów! – zawołał wesoło. – Jestem Akano, Mistrz Gildii.
- Musiałeś na nas nasłać te potwory?! – wyskoczył nagle Kais. - Widziałeś, że przyszedłem z gośćmi! I co o nas teraz pomyślą?! Jedna z tych głupich Pesodaroz ugryzła Saristay! – Wskazał na półelfkę, która trzymała się za nos. Z jej oczu leciały łzy bólu, a przy jej nogach skomlał zatroskany Farion.
- Nie wiedziałem, że nie wejdziesz sam. Chciałem rozpocząć próbę jak najszybciej – stwierdził Akano. - Powinieneś uprzedzić. A teraz miłe panie, wybaczcie, lecz muszę was wyprosić. Miło było was poznać. Nie martw się swoim nosem – zwrócił się do Sary. – Za niedługo wydobrzeje albo odpadnie. Ale raczej to pierwsze.
- Raczej…?! – wykrztusiła ranna dziewczyna.
- Bez nosa też możesz sobie poradzić. Nawet będziesz ładniejsza – stwierdziła ironicznie Aries.
- No dzięki! – odparła z wyrzutem Saris.
- Nie ma za co! - powiedziała z kamienną twarzą. Akano wskazał na ścianę na której pojawiły się stalowe wrota. Za wrotami nie było widać nic. Towarzyszki niepewnie otworzyły je i przeszły na drugą stronę. Reedus powiększył się z Farionem by w razie czego być gotowym do walki. Drużyna przeszła przez próg i po chwili, w której zdawało się, że wisi w nicości, znalazła się pod drzewem Dantego. Towarzyszki rozejrzały się za przyjacielem. Nie było go.
         Demony niosły Dantego przez las. Czuł zapach sosnowych igieł i bukowych liści. Cierpliwie czekał aż to się skończy. Zdążył się już wyspać i teraz był po prostu znudzony nieustającą podróżą. Po kilku minutach postanowił już zerwać łańcuchy i rozpocząć walkę, ale niespodziewanie wylądował na ziemi. Demony zdjęły mu worek z głowy. Usiadł i zobaczył drzewa. Najwidoczniej nadal był w lesie. To też było już nudne. Ile można jeszcze patrzeć na te niezmienne sylwetki wysokich roślin? Rozejrzał się. Wokoło nie było nikogo, jednak usłyszał demoniczny głos:
- Co z nim robimy? Zanim ONA przyjdzie.
- Kto? Jaka ona? – zapytał Dante, rzucając słowa w przestrzeń.
- Milcz, miernoto. Jak śmiesz się wtrącać?!
- Rozwiążcie mnie tylko z tych łańcuchów, a pokażę wam na co mnie stać! – zawołał półdemon, szarpiąc się w więzach. Jego miecz nadal bezpiecznie tkwił na plecach.
- Już wiem co z nim zrobimy… - Demony zmaterializowały się przed Dante. Największy wyciągnął swoją wielką łapę, uzbrojoną w potężne szpony. Chwycił Dantego za łańcuchy, podnosząc go do góry. Popatrzył mu prosto w oczy. Mężczyzna zobaczył w nich czystą nienawiść. Uśmiechnął się i splunął demonowi w twarz. Dlaczegoby nie miał się trochę zabawić, doprowadzając demony do wciekłości?
- OŻ TY…
Nagle zza drzew wyszła piękna, wysoka, białowłosa kobieta z dużymi, czerwonymi oczami. Wyglądała jak ideał, chociaż była półdemonicą. Jej zakrzywione rogi nie umniejszały uroku. Machała powoli ogonem, patrząc na Dantego uważnie i niezauważalnie uśmiechając się do niego.
- To ty! - Demon zwrócił swoją przerażającą twarz w stronę kobiety. - Ty szujo! – ryknął i odrzucił Dantego jak zepsutą zabawkę. Pobiegł na demonicę, a jego towarzysze zrobili to samo. Półdemon uderzył o ziemię, porządnie odczuwając każdy kamyk na który upadł. Kiedy demony rzuciły się w stronę nieznajomej, ta tylko lekko machnęła ręką, w ogóle nie zwracając na nie uwagi. Jakby nie byli tego warci. Nagle monstra zniknęły w płomieniach, pozostawiając po sobie tylko kupki prochu. I te po chwili rozwiały się. Długowłosa powolnym, majestatycznym krokiem zbliżyła się do Dantego. Otworzyła swoje pełne usta, z których popłynął czysty, wysoki dźwięk, który zdawał się być idealny dla wymarzonej kobiety:
- Witaj. Jestem Remexa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz