niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 2 - Przypadkowe spotkanie



Nastało południe. Tafla wody w jeziorku połyskiwała na skutek południowego słońca. Żywa zieleń wszelkiej roślinności nadawała miejscu magiczny wyraz. Wodospad szumiał uspokajająco. Pod nim pieniła się woda. Nic nie wskazywało na to, że przed chwilą w grocie za wodospadem pojawił się władca demonów.
Dante wyszedł z wody i usiadł na brzegu. Tam przyjrzał się mieczowi. Zauważył, że przy rękojeści znajduje się złoty medalion, przytwierdzony cienkim łańcuszkiem. Wziął go do ręki, przyglądając mu się w słońcu. Po środku znajdował się duży czerwony kryształ, który odbijał promienie słoneczne. Przez chwilę jaśniał wewnętrznym światłem, po czym zgasł. Wokół kryształu były porozrzucane wyrazy tworzące zdanie: „Erit tibi ante lobortis qui capti.” Mężczyzna odczepił medalion od miecza i założył na szyję. Czuł, że powinien to zrobić. Podejrzewał, że to jest właśnie to, o czym mówiła jego matka we śnie. Sam miecz, z westchnieniem, zawiesił sobie na plecach.
Dante miał wrażenie, że wszystko co się dzieje jest jednym wielkim koszmarem. Stracił rodzinę, ale potem odnalazł matkę z ojcem. Tylko że matka prawdopodobnie była martwa, a ojciec był demonem. Czy jego życie miało teraz tak wyglądać? Ciągłe poszukiwanie? Westchnął ciężko. Kiedy tak siedział na jeziorkiem, to poczuł, że jest mu trochę zimno. Postanowił jak najszybciej wysuszyć mokre ubrania. Nagle zdał sobie sprawę, że nic nie jadł od dnia śmierci rodziców. Po tak wyczerpujących wydarzeniach jego żołądek domagał się pożywienia. Zdecydował się rozbić obóz i rozpalić ognisko. Jednak zauważył, że nie ma nic, co by mu w tym pomogło. W końcu wszystko stracił. Dodatkowo nie potrafił tego zrobić. Kail nie pomyślał, że przydałaby mu się taka umiejętność w życiu. Przeklinając w myślach, wyruszył dalej, z nadzieją, że znajdzie jakąś wioskę lub cokolwiek co pomogłoby mu przeżyć.
         Szedł cały dzień, mocno odczuwając głód. Niestety nie udało mu się niczego i nikogo znaleźć. Wszędzie był tylko niekończący się las. Zaczynał mu się już robić niedobrze od tego widoku. Wieczorem zatrzymał się niedaleko strumienia, starając się zapić głód. Potem zdrzemnął się, jednak w środku nocy obudził się. Nie mógł ponownie zasnąć, więc wyruszył dalej.
W południe zaczynał już powoli tracić zmysły z głodu. Nie miał siły nawet myśleć. Żył nadzieją, że uda mu się coś znaleźć. Nie wpadł na to, żeby zapolować, a nawet jeśliby chciał, nie miał już na to siły. Kiedy tak szedł, niespodziewanie poczuł zapach pieczonego jelenia. Bezmyślnie ruszył za piękną wonią. Drażniła jego zmysły, powodując, że ślinka napływała do ust. Przedzierał się przez krzaki wiedziony nosem, gdy niespodziewanie natknął się na nieznane obozowisko. Na szczęście nie postradał jeszcze resztki rozumu, więc szybko schował się za najbliższe drzewo. Ukradkiem zaczął obserwować.
         Pośrodku obozu znajdowało się wielkie ognisko, a nad płomieniem piekła się wspaniale pachnąca potrawa. Były tam dwie wielkie bestie. Przypominały zniekształcone orki o żółto-szarej skórze. Z ramion wyrastały im niewielkie kolce. Przez środek głowy przebiegała linia z podobnych. Na przedramionach miały czarne karwasze, a ubrane były w łuskowe spodnie o tym samym kolorze. Ich broń składała się z łap z ostro zakończonymi, pięciocentymetrowymi pazurami. Ich pyski były obrzydliwe. Dolne kły wychodziły ze szczęki i nakładały się na górną wargę. Demony nie miały źrenic, ani tęczówek. Zamiast nich była widoczna tylko czarna pustka.
Obok rusztu stała jedna i obracała mięso. Niedaleko siedziała druga i kroiła już upieczone jedzenie. Dante nagle zauważył zakapturzoną postać w czarnej szacie zdobionej na złoto przy rękawach. Siedziała na uboczu i patrzyła na monstra spod ciemnego kaptura. Półdemon zignorował tajemniczego człowieka. Chciał przyjrzeć się pysznemu jadłu. Wychylił się zza drzewa, kiedy nagle nadepnął na grubą gałązkę. Ta złamała się w pół, robiąc przy tym trochę hałasu. Jedna z dwumetrowych bestii spojrzała za siebie, lecz po chwili wróciła do swoich zajęć. Żołądek Dantego dał o sobie znać po raz kolejny. Ognisko zaczęło przygasać, więc dwójka demonów udała się po opał. Mężczyzna nie mógł zmarnować takiej okazji, kiedy był już w połowie oszalały z głodu.
         Gdy tylko te dwa monstra oddaliły się na wystarczającą odległość, wyskoczył zza krzaków niczym cień. W głowie nie miał nic, prócz chęci przywłaszczenia sobie jedzenia. A jedyną osobą, która została na straży był właśnie ten człowiek. Wyciągnąwszy oręż, przebił jednym, szybkim ruchem jego serce. Nieznajomy próbował się bronić wymachując rękami i nucąc dziwne słowa, ale Dante na to nie zważał. Nic mu to nie robiło, zatem było nieważne. Przeciwnik padł nieżywy. Półdemon niedbale odciągnął go na bok. Następnie nie mogąc już wytrzymać wgryzł się w pieczone mięso. Soczysty smak wypełnił jego usta. Niezbyt przyprawione jedzenie było dla niego niczym niebiańska potrawa. Po jakiś kilku minutach zjadł całego jelenia. Nie mógł uwierzyć, że zdołał aż tyle zjeść. Ale nie przejmował się tym zbytnio. Czuł się przyjemnie syty. Jako że nadal nie był zdolny do racjonalnego myślenia, postanowił się położyć i odespać przepełnioną podróżą noc.
         Podczas gdy półdemon spał, z lasu powróciły demony. Bestie zauważyły brak jedzenia oraz ciało martwego towarzysza. Nie umknął ich uwadze również fakt, że obok zwłok leży jeszcze jedna, nieznana postać. Dochodząc do wniosku, że obca osoba jest sprawcą tego wszystkiego, wpadły w szał i zaatakowały. Martwy człowiek był magiem, który zniewolił oba potwory, aby mu służyły i go chroniły. Niestety czar nie został przełamany wraz z jego śmiercią, więc monstra i tak chciały go bronić. Rzuciły się na śpiącego Dantego. Mężczyzna od razu się przebudził z drzemki. Ospały zerwał się na nogi. Monstra atakowały go, a on z trudem odpierał ciosy. Jednak po chwili rozbudził się, więc postanowił się zrewanżować. Demony z całych sił napierały na niego, jednakże bez skutku. Wbrew pozorom były bardzo słabe. Dante, nadal czując zmęczenie kilkoma dniami głodówki i nieprzespaną nocą, postanowił szybko to zakończyć. Podczas omylnego ataku przeciwnika, przewidział ruch, zrobił unik i zwinnym ruchem odciął mu głowę. Wraz ze śmiercią towarzysza druga bestia odzyskała własną świadomość. Przerażona siłą, którą dysponuje nieznana istota, w panice uciekła. Dante chciał za nią pobiec, ale zmęczenie wygrało. Nawet się nie spostrzegł, kiedy zasnął.
         Stał w środku lasu, dookoła była gęsta mgła, przypominająca przyziemne chmury. Nagle usłyszał potężny ryk. Z mgły wyłoniły się potężne łapy zakończone ostrymi pazurami. Dante przygotował się do odparcia ataku, jednak tuż obok muskularnej sylwetki, przypominającej smoka, pojawiła się tajemnicza postać, o kobiecych kształtach. Dziewczyna swobodnym krokiem zbliżyła się do półdemona. Spróbował się jej przyjrzeć, ale przez gęste smugi mgły zanikły kolory oraz nie mógł dostrzec rys twarzy. Widział tylko cień. Gdy postać była dostatecznie blisko, mężczyźnie rzuciły się w oczy delikatne, jasnoniebieskie włosy. Nieznajoma nawet tak trudno widoczna, wyglądała zjawiskowo. Nagle jej ciemne usta szepnęły:
- Obudź się… - Dante w tym momencie otworzył oczy.
Zerwał się na równe nogi, jednocześnie zbierając miecz z ziemi. Czuł się wypoczęty, więc od razu rozejrzał się dookoła, oceniając swoje szanse. Był otoczony przez demony. Takie same jak wcześniejsza para. Półdemon w głowie cały czas miał słowa zjawy, więc nie mógł się dostatecznie skupić, aby od razu przejść do obrony. W dodatku właśnie w tym momencie dotarło do niego co zrobił będąc pół świadomym. Bez żadnych skrupułów zabił człowieka, który nic mu poważnego nie zrobił. Podczas jego zamyślenia monstra rzuciły się na niego. Spróbował odeprzeć ataki, jednak nie do końca mu się to udało. Z początku uzyskał tylko kilka nieznacznych obrażeń, ale raz za razem było ich coraz więcej i coraz gorszych. Najgorzej było jak dostał w żebro. Aż brakło mu tchu i poczuł się, jakby ktoś złamał mu kość. Starał się bronić, lecz przeciwników było za wielu. W dodatku byli zbyt szybcy. Uderzali w niego, zanim on zdążył zauważyć z której strony nadciąga atak. Trwało to długo. Jak tylko udało mu się zabić jednego, pojawiała się trójka następnych. Koniec końców Dante nie mógł się podnieść z ziemi. Szał demonów nie ustępował. Napierały na niego, próbując go zabić. Przeszło mu przez myśl, że to już jego koniec. Obwiniał siebie za niewykonanie zadania. Wmawiał sobie, że jest słaby, po prostu do bani. Wtedy poczuł wewnętrzny gniew, jednak było już za późno. Demony tak zmasakrowały jego ciało, że nie mógł się poruszyć. Wiedział że żaden człowiek nie byłby w stanie tego przeżyć. Nawet on, półdemon. Nagle, od strony lasu, rozległ się głęboki ryk, uderzająco podobny do tego ze snu.
         Z pośród drzew wybiegła kobieta. Miała na sobie srebrną, matową zbroję. Błękit jej włosów wyraźnie podkreślał rysy twarzy. Ciemne usta, oczy morskiego koloru, wszystko jak z jego wyobrażenia. Jednak po dokładniejszym przyglądnięciu się, trochę się różniła. We śnie wyglądała na milszą. Nieznajoma w wyskoku wyciągnęła stary miecz i jednym ciosem zabiła dwie z bestii. Półdemonowi przemknął jeszcze przed oczami obraz wkraczającego na pole bitwy czerwonego smoka, po czym zemdlał.
         Wojowniczka wraz z wielką bestią szybko rozprawili się z pozostałymi demonami. Nie było to trudne. Większość była poważnie ranna i już tylko wewnętrzny szał pozwalał im atakować. Następnie podeszli do nieprzytomnego Dantego.
- Aries to nie jest smok… - wysłało telepatycznie do dziewczyny wielkie smoczysko. Miało ogromne, ostre szpony, a wraz z nimi umięśnione, pokryte łuskami kończyny. Potężne ciało, wraz z olbrzymimi skrzydłami dodawało gracji całości. Blizna na prawym oku dawała mu groźny wygląd smoka, który wiele przeszedł. Jednak roześmiane oczka nie pasowały do reszty.
- Wiem Reedus. Jednak wiesz doskonale, że nie możemy go tu zostawić. Jeszcze go znowu napadną. Weźmiemy go do jaskini, w której wczoraj nocowaliśmy i poczekamy aż wydobrzeje. Następnie odejdziemy jak zawsze – odrzekła mu dziewczyna w ten sam sposób. Smok skinął głową, wziął nieprzytomnego półdemona w szpony i wzbił się w powietrze z towarzyszką na plecach.
Z góry wszystko wyglądało pięknie. Las zlewał się w jedną wielką zieloną plamę, co dodawało uroku krajobrazowi. Gdzieniegdzie było widać przepływający strumyk, który wpadał do dużego jeziora. Obok wodopoju pasło się stado jeleni. Widząc cień smoka, szybko uciekło do lasu. W powietrze wzbiło się mnóstwo ptaków, przestraszonych nagłą ucieczką zwierząt. Smok wleciał pomiędzy nie. Aries poczuła na twarzy uderzenia skrzydeł latających stworzeń. Po jakimś czasie Reedus w końcu wylądował. Bestia upuściła Dantego jak zabawkę, na gołą skałę.
- Reedus! Co ty do cholery robisz?! Mamy go wyleczyć, nie zabić! – wrzasnęła po nim dziewczyna. Mimo jej wściekłego wyrazu twarzy, było widać łagodność elfich rys. Sylwetkę jednak miała zwykłej kobiety, tylko karnacja się nie zgadzała. Była strasznie blada. W pewnym momencie odgarnęła włosy za lekko szpiczaste, długie ucho, przykucając przy półdemonie. Wzięła go za ramiona i przeciągnęła do jaskini w której spała zeszłej nocy. Nakazała smokowi rozpalić ognisko, a sama zajęła się opatrywaniem ran. Wbrew pozorom mężczyzna wyglądał znacznie lepiej niż tuż po walce. Większość mniejszych zadrapań znikła. Zostały tylko te najcięższe rany. Najgorsza była pod żebrem. Z kością było wszystko było w porządku, jednakże ciało było przerażająco obite oraz było tam głębokie, duże cięcie od szpona. Dziewczynie nie mieściło się w głowie, jak można z taką raną się poruszać? To było wręcz niemożliwe, aby zwykły człowiek dał radę się ruszać, a co dopiero walczyć bez zwijania się bólu. Aries zdecydowała się jednak uznać tę sprawę za tajemnicę i nie dociekać w jaki sposób mężczyzna to zrobił. W sumie niezbyt ją to obchodziło, tak samo jak i on. Zajęła się nim, bo tak pewnie kazałby mentor. Wolała też nie wnikać skąd nieznajomy ma rogi i ogon. Skończywszy opatrywanie, wzięła smoka i ruszyła na łowy.
Dante drgnął powiekami. Poczuł delikatny ból i straszliwy głód. Nie była to dla niego nowość. Zawsze po ćwiczeniach był głodny. Poczuł woń pieczonego mięsa. To pewnie matka piekła jakąś dziczyznę. Tylko dlaczego było ją czuć aż przy jego miejscu do treningu? Zwykle... Nagle sobie przypomniał. Rozalinda i Kail nie żyją. Ale w takim razie, czemu czuł jedzenie? No i co z tymi demonami, które go zaatakowały? Czy chcą z niego zrobić potrawkę? W sumie to zasłużył, przez to, co zrobił. A może jednak nie? Chyba powinien walczyć, choćby odrobinę! Powziąwszy decyzję, powoli otworzył oczy. Pierwsze co zobaczył to płomienie ogniska. Ostrożnie się rozejrzał. Leżał na ziemi. Dookoła były skały i ścinki po opatrunkach. Próbował sobie przypomnieć, jak tu dotarł. Ostatnie co w końcu udało mu sobie przypomnieć to walczącą, błękitnowłosą dziewczynę oraz wkraczającego olbrzymiego smoka. Spróbował usiąść, ale do jaskini wpadła ta sama dziewczyna, co go najwyraźniej uratowała.
- Nie możesz jeszcze usiąść idioto! Chcesz, aby się rany otworzyły?! – krzyknęła.
- Spokojniej, jakie rany? I co się stało? – zapytał zdziwiony.
- Demony cię poturbowały jak worek treningowy, a ty się jeszcze pytasz?! – nie przestawała krzyczeć.
- Spokojnie kobieto! A w ogóle kim ty jesteś?! – odparł ponownie. Nawet nie znał imienia dziewczyny, a już został nazwany idiotą! Tu było coś nie tak.
- To teraz nie powinno cię obchodzić! – rzekła podniesionym głosem. Dante gwałtownie wstał i rozerwał bandaże. Po ranach nie było ani śladu. Nawet najmniejszej blizny. Nieznajoma była w szoku.
- A…al.…ale jak to? Byłeś prawie martwy! To niemożliwe! – odwróciła się i wybiegła z jaskini. Pobiegła do smoka.
- Czekaj! – zawołał zaskoczony półdemon. Chciał z nią jeszcze porozmawiać. Dziewczyna nawet się nie odwróciła. Wsiadła na smoka i odleciała.
- Dziękuję… - szepnął Dante. Rękę miał uniesioną w powietrzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz