Dante po wyjściu z Ingost był niezwykle
zmęczony. Nie wiedział co się dzieje z jego ciałem. Miał na początku pewne
trudności z poruszaniem. Jego kończyny były ciężkie niczym ołów. Neverlight
widząc go aż tak wyczerpanego stwierdził, że muszą odpocząć, aby odzyskał choć
trochę siły. Ruszyli przez pustynię, w stronę miasta. Na początku marszu,
półdemon sądził, że Neverlight go nienawidzi. Czuł jakby miały mu odpaść
wszystkie kończyny, jedna po drugiej. Jednak po niedługim czasie poczuł, że
jego siły powoli wracają.
-
Neverlight, dokąd dążymy? – zapytał, decydując się nie pytać co się dzieje. W
krainie demonów nauczył się, że wiele rzeczy może się dowiedzieć sam,
wystarczyło tylko trochę pomyśleć.
-
Do miasta, gdzie ukrywa się pierwsza
dusza. Wiem, że kiedyś się z nią spotkałeś.
-
Nie mam pojęcia o czym mówisz, ale niech ci będzie.
Wciąż
miał trudności ze skojarzeniem wszystkich wspomnień. Miał wrażenie, że wiele z
nich się już zatarło. W dodatku każda z rzeczy, którą robił w Istegard przed
przybyciem do Ingost, była przeraźliwie zamazana we wspomnieniach. Ruszyli czym
prędzej. Po kilku godzinach równego biegu dotarli do skraju pustyni. Jednakże
nie zatrzymali się. Pobiegli dalej, zatrzymując się po około godzinie, przed
wielką bramą miasta. Dante przyjrzał się jej. Wyglądała jak każda inna, którą
pamiętał. Ot, zwykłe miasto.
- Jesteśmy na miejscu. Teraz musimy znaleźć
pierwszą duszę. Wyczuwasz jej obecność? – odezwał się demon.
Półdemon
zamknął oczy i starał się skupić. Na początku przeszkadzały mu odgłosy ludzi z
miasta, ale szybko udało mu się je zignorować. Po niedługim czasie wyczuł
energię która wskazywała miejsce pobytu potrzebnej duszy.
-
Mamy go.
Po
wypowiedzeniu tych słów od razu ruszyli we wskazany przez Dantego kierunek. Nie
poszli do miasta, tylko obeszli je dookoła, idąc skrajem otaczającego go lasu.
Nie zajęło im to przesadnie dużo czasu, gdy znaleźli się przed świątynią, która
stała po za murami miasta. Przed świętym budynkiem stał mężczyzna w białych
szatach.
-
Dante? Co ty tu robisz? – zapytał stojąc do nich tyłem. Następnie odwrócił się.
- W dodatku wyglądasz przerażająco, co się stało?! I co robisz z tym demonem? –
zawołał. Ciemnowłosy mężczyzna okazał się być kapłanem, który swego czasu
zamknął półdemona w magicznym kręgu, w ten sposób pomagając mu.
-
Przyszedłem po ciebie, Toki – powiedział Dante. Nie miał pojęcia, skąd zna imię
dziwnego człowieka. Dziwne wrażenie, że zna kapłana, opanowało na chwilę jego
umysł.
-
Co?! – Toki cofnął się. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w Dantego. –
Dlaczego?
-
Jesteś dziedzicem mocy najpotężniejszego
kapłana który brał udział w zapieczętowaniu bramy Ingost. W takim razie
przyszliśmy po twoją duszę.
-
A więc bez przedłużania zacznijmy zabawę! – zawołał Dante. Zrezygnował z
zastanawiania się nad swoim zachowaniem. Wolał nie wiedzieć, czy ma zamiar zabić
swojego przyjaciela, czy wroga. W Ingost postanowił walczyć za demony, więc
ludzie teraz byli dla niego niczym. Toki stanął w pozycji obronnej. Był
zdziwiony i przerażony zachowaniem znajomego. Półdemon bez wahania wyciągnął
miecz i ruszył w stronę przeciwnika. Kapłan postarał się zablokować cios za
pomocą kostura, który miał w ręce, lecz pod naporem siły miecza, broń złamała się
w pół. Dante widząc, że przeciwnik jest bezbronny, chciał cisnąć w niego kulą
ognia. Jednak Toki przewidział jego zamiary i zrobił szybki unik. Na
nieszczęście kula uderzyła w las. Drzewa zaczęły płonąć. Walczący usłyszeli
przerażone krzyki ludzi z miasta, jednak nie przerwali ataków. Półdemon
postanowił szybko działać, aby zdążyć uciec od miasta. Kapłan widząc, że Dante
szykuje się do następnego ataku, chciał stworzyć magiczną tarczę wokół siebie,
ale nie zdążył. Półdemon podbiegł do człowieka i chwycił go za szatę na piersi.
Bezlitośnie rzucił nim w stronę świątyni. Potem wyprostował rękę, celując w
budynek i wytworzył ogromną falę ognia, niszcząc przy tym wszystko przed sobą.
Ze świątyni rozległ się przeraźliwy krzyk. Po opadnięciu dymu wrzask ustał. Między
ruinami było widać ciało pół żywego człowieka. Toki był tak osłabiony, że nie
miał siły aby zaatakować, ani nawet ustać na nogach. Jego ciało było całe
spalone. Kapłan patrzył na zbliżającego się Dantego bez cienia strachu. Był
smutny i zdziwiony.
-
Dla… Dlaczego to wszystko…? – wycharczał, kiedy mężczyzna był na tyle blisko,
aby go usłyszeć.
Dante
widząc go bezbronnego, podniósł miecz, mówiąc:
-
Dla demonów. Do zobaczenia, przyjacielu. – Po czym zadał ostatni śmiertelny
cios.
Neverlight podszedł do martwego kapłana.
Wyjął zza pasa fioletową, kryształową fiolkę. Wyciągnął z niej korek i zbliżył
do ciała. Rozległ się szum wiatru, a z Tokiego wyleciał niebieskawy dym prosto
do szyjki flakonika. Dante odszedł parę metrów od ciała i upadł na ziemię. W jego
umyśle pojawiły się dziwne obrazy. Zobaczył jak traci kontrolę nad jakimś drugim
sobą. Jak próbuje zabić zamazaną półelfkę, widząc w tle inną, która stoi wraz z
nieznanym niziołkiem. Widział jak pojawia się Toki, jedyna wyraźna postać we
wspomnieniu. Jak rzuca zaklęcie, powstrzymując go przed atakiem. Jak modli się
przez liczne godziny, utrzymując zaklęcie kręgu. Zobaczył również wyczerpanego
szczęśliwego człowieka, który właśnie wygrał ważną walkę. Nie był pewny tych
wydarzeń. Co to miało być? Czy ten człowiek mu pomógł? Ale przecież był
potomkiem tego kapłana z którego winy demony zostały zamknięte w Ingost!
Neverlight widząc Dantego na ziemi, szybko podbiegł do niego i powiedział:
-
Musisz teraz oszczędzać energię, bo i
tak zużyłeś jej już za dużo.
-
Nie ma czasu. Trzeba znaleźć drugą duszę. - Półdemon wstał z trudem i spojrzał
w stronę zarysu odległych gór. Wydawało mu się, że jak zbierze wszystkie dusze
to wszystko to co zatarte, przejaśni się. Nie chciał zebrać już dusz tylko
dlatego, że będzie mógł otworzyć bramę. Teraz chciał wiedzieć, a ta chęć
popędzała go bardziej, niż wszystko inne. - Czuję ją tam – powiedział cicho.
Mentor
prychnął na te słowa, ale podążył za Dante, który zaczął już iść.
Półdemon podczas podróży oglądał już dawno
nie widziany przez siebie świat. Wszelkie ptactwo uciekało od nich, czując
potężną, demoniczną moc, a ludzie zamierali z krzykiem na ustach, aby po chwili
popędzić do swoich wiosk i domów. Po kilku kolejnych godzinach podróży, nastał
zmierzch. Mężczyzna i mistrz postanowili zatrzymać się w jednej z pobliskich
wiosek. Gdy już do niej dotarli, Neverlight zapytał Dantego:
-
Ci ludzie będą potrzebni?
-
Mają pozostać nietknięci. A jeżeli zobaczę, że choć jeden zginie z twojej ręki,
odpowiesz za to. – Spotkanie z Tokim sprawiło, że półdemon chciał teraz
powstrzymać się od niepotrzebnego zabijania. Nie pasowało mu już atakowanie
wszystkiego co popadnie. Bo co, jeśli nie wszyscy byli źli?
-
Jak sobie życzysz.
Dante
i Neverlight poszli do jakiegoś domu niedaleko głównej drogi. Zapukali do
drzwi. Otworzyła im niska, stara kobieta w kolorowej chustce na głowie.
-
Och, chłopcy, w czym mogę wam pomóc? – zapytała ochrypłym głosem.
-
Czy możemy u ciebie przenocować?
-
Oczywiście dzieci! Jak ci chłopcy w tym wieku wyrośnięci! Kiedyś tak nie było.
Wejdźcie, zrobiłam kolację to zjecie ze mną. Dawno nie miałam gości. Odkąd
rodzina mnie opuściła, jestem bardzo samotna. – Kobieta, mówiąc to, cofnęła się
do domu, wpuszczając ich do środka. Przez cały czas nie podnosiła głowy, aby spojrzeć
na ich twarze. Towarzysze usiedli przy dużym drewnianym stole w środku izby.
Starsza pani podała im talerze pełne pięknie pachnącej, soczystej pieczeni.
Usiadła naprzeciwko nich i sama zabrała się do jedzenia, nie podnosząc głowy,
gdyż stwierdziła, że to niedobre dla jej karku.
Po kolacji odezwał się Neverlight:
-
Dziękujemy za przepyszne jedzenie i
gościnę.
-
Jaki ty masz głęboki głos! Pierwszy raz od dawna taki słyszę.
-
Nie spodziewałem się, że nas pani
przyjmie, w dodatku tak chętnie. Demony nie są zbyt lubiane wśród ludzi.
-
Ja też nie sądziłem, że nas pani przyjmie – wtrącił Dante.
-
To nic takiego! Za moich czasów demony chodziły normalnie po ziemi! Były takie…
-
To pani domyśliła się, że jesteśmy demonami? – przerwał staruszce Dante.
-
Jasne! Od początku czułam tę charakterystyczną potęgę.
-
Ale żeby demony chodziły kiedyś po ziemi?
-
Cóż, to było całkiem normalne. Dopóki głupi kapłani nie zaczęli się ich
idiotycznie bać. Jak byłam małą dziewczynką to się z nimi bawiłam, więc to
niedorzeczne! Myśleli, że chcą podbić cały świat i zabić wszystkich ludzi –
warknęła. – A te miłe demony chciały tylko spokoju. Nie chciały walczyć,
chociaż były prawdopodobnie najpotężniejsze na świecie. Kiedyś moja wioska nie
była tylko wioską ludzką. Wraz z nami żyły demony. Dzięki temu bandyci nas nie
atakowali i mieliśmy towarzystwo. Nawet nie wiecie ile ciekawych rzeczy może
się dziać w miejscu, w którym przebywa więcej niż jedna rasa. Wzajemnie się
uczyliśmy różnych rzeczy. Demony nas magii, a my w zamian pokazywaliśmy jak
orać pole lub gotować perfekcyjne potrawy. Dzięki temu żyliśmy w harmonii i
dostatku. Aż do tego pamiętnego dnia… - staruszka zamilkła.
-
Co się stało?
-
Rycerze króla przyszli w nocy, gdy wszyscy spali. Akurat wtedy wracałam ze
spaceru z moim demonicznym przyjacielem. Jakoś nas tak naszło na wyjście.
Wróciliśmy i wtedy Neverlight zobaczył ciała swoich martwych współbratymców. Ta
rzeźnia była nie do opisania. Okazało się, że żaden demon z wioski nie żyje. A
to wszystko przez kapłanów. Ostatecznie doszło do Wielkiej Wojny. A jej wynik
chyba znacie. Cudem wygrali ludzie, którzy sprzymierzyli się z elfami. Powstało
Ingost, a brama została zapieczętowana. – Kobieta podniosła głowę i szeroko
otwartymi oczami spojrzała każdemu z nich głęboko w oczy.
-
Neverlight? – szepnęła po chwili.
-
Ile to już lat minęło? Sto? –
odpowiedział jej demon, uśmiechając się nostalgicznie.
-
Sto dwanaście.
-
Mimo że się zmieniłaś, widzę w tobie
wciąż tę radosną dziewczynkę.
-
Starość, nie radość. Ty za to nie zmieniłeś się w ogóle.
Dante w tym momencie postanowił pójść spać,
zostawiających dawnych przyjaciół samym sobie. Neverlight i starsza pani do
samego rana wspominali dawne czasy. Rano towarzysze wyruszyli, gorąco żegnani
przez miłą staruszkę. Po tym spotkaniu demon w ogóle się odzywał. Patrzył tylko
przed siebie nieobecnym wzrokiem. Podróżowali parę godzin, kiedy nagle półdemon
poczuł, że druga dusza jest o wiele bliżej. Wyszedł na prowadzenie i pobiegł w
góry. Mentor ledwo nadążał za coraz silniejszym mężczyzną. Najwyraźniej
odpoczynek bardzo mu pomógł. W południe dotarli do ogromnej groty u zbocza
góry. Poczuli zapach siarki dochodzący z wewnątrz.
-
To tutaj – stwierdził Dante stając przed wejściem, gotów do walki. Oczyścił już
umysł z niepotrzebnych myśli, więc nic nie mogłoby mu przeszkodzić w dążeniu do
wygranej. – Wyjdź i stań do walki! – krzyknął w ciemną czeluść. Z wnętrza
rozległ przeraźliwy ryk. Półdemon usłyszał ciężki odgłos stąpania. Spiął się,
wzmagając czujność. Z pieczary wyłonił się duży, czarny smok z czerwonymi
oczami. Jego łuski lśniły w słonecznym blasku. Ryknął potężnie, stając do
walki.
Dante szybko przyjrzał się smokowi, szukając
słabych punktów. Następnie wbił miecz w ziemię i wyjął książkę, którą dostał od
braci Nazga-la. Otworzył na sobie znanej stronie i zaczął czytać. Wyprostował
przy tym rękę, celując w smoka. Bestia ignorując działanie Dantego, uderzyła w
niego wielgachną łapą. Jednak zanim trafiła, spod ziemi wynurzyły się potężne
ręce, które złapały smoka i przygwoździły do ziemi. Dante widząc, że stworzenie
jest już bezradne, wyjął miecz z ziemi i podszedł, aby zadać śmiertelny cios,
który zabije jak najszybciej. Wspiął się po pysku szarpiącego się stwora.
Stanął na łbie i wbił ostrze miecza aż po rękojeść w czaszkę bestii. Wrzasnęła
ostatnim agonicznym rykiem.
Aries podniosła głowę z nad ubrań. Była
właśnie w trakcie przepierania swoich rzeczy.
-
Aries! Zabili smoka! Szybko! –
usłyszała myślgłos Reedusa.
-
Wiem! – Wstała z ziemi, rzucając
mokre ubrania na bok.
-
Co się stało? – spytała Saristay. Była w swoich zapasowych ubraniach, bo te w
których wcześniej podróżowała były już kompletnie zniszczone. Farion leżał obok
niej i odpoczywał. Podniósł głowę słysząc zmartwiony głos swojej przyjaciółki.
Seda i Seeva nie było w pobliżu, ponieważ wybrali się na polowanie. Mieli
również nadzieję znaleźć jakiś ludzi, aby powiedzieli im gdzie się znajdują.
Kais za to zbierał jagody, grzyby i patyki w okolicy. Przy takich rzeczach
nieocenioną pomocą wykazywał się Gabo, który doskonale wiedział co można jeść,
a czego nie wolno.
-
Ktoś zabił smoka!!! Czuję jego agonię i upływającą moc – warknęła Aries w
odpowiedzi na zadane pytanie. – Reedus!
Chodź tu! Lecimy tam! JUŻ!!!
Zza
drzew wyłonił się powiększony smok. Trochę ciężko było mu się przeciskać przez
las, ale siłą rozpędu po prostu wyłamał sobie ścieżkę. Łowczyni wskoczyła na
gada:
-
LEĆ!!! – wrzasnęła.
Reedi
rozłożył skrzydła i przebijając się przez gęste listowie wyleciał w otwarte
niebo.
-
Hej! Co ty…? – zaczęła Saris, ale wojowniczki już nie było. – Ona jest zbyt
impulsywna – mruknęła pod nosem.
-
Saristay! Nie stójmy tu. Musimy znaleźć
Kaisa, Seeva i Seda. Mniejsza na razie o Aries. Poradzi sobie dopóki my do niej
nie dołączymy.
-
Racja. Po prostu się martwię.
Półelfka
wskoczyła na wilka i pojechała w las. Tymczasem smok leciał z całą szybkością
dążąc do źródła upływającej energii. Aries siedząc na jego grzbiecie z
desperacją pospieszała przyjaciela. W końcu zniżyli lot przy zboczu wysokiej
góry. Dziewczyna nie mogła z tak wysoka rozpoznać postaci stojących przy
martwej istocie, jednak teraz to się dla niej nie liczyło. Chciała pomścić
niewinne stworzenie. Gdy była już kilka metrów nad ziemią, wyciągnęła miecz i
zeskoczyła z grzbietu smoka. Wylądowała tuż za plecami dwóch wysokich demonów.
-
Mordercy! Stańcie do uczciwej walki za tego smoka! – wrzasnęła do nieznajomych.
Jeden z nich obrócił się w jej stronę.
-
Aries?
-
Ostatnia dusza sama do nas przybyła.
Dziewczyna
z szokiem spojrzała na dawnego towarzysza.
-
DANTE?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz