niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział 3 - Nowy towarzysz



Wyczerpany Dante postanowił zostać w jaskini na jeszcze jeden dzień, by odpocząć i coś zjeść. Wtedy spostrzegł dzika, którego zostawiła dziewczyna. Obok leżały kości po zjedzonym już posiłku. To stąd czuł ten zapach! Ognisko, rozpalone przez smoka, dalej się żarzyło. Uradowany półdemon poszedł więc po drewno. Niedługo po tym zapach pieczonego mięsa rozległ się po jaskini. Dante był już tak głodny, że zjadł na wpół surowe. Nie był to najlepszy posiłek w jego życiu, ale nie mógł narzekać. Nie było zbyt dużego wyboru. Napchany postanowił pójść spać, a jutro wyruszyć dalej. Zupełnie zapomniał o swoich wcześniejszych rozterkach. Były już mu obojętne. Pytanie, czy zabił, czy też nie zabił niewinnego zeszło na bardzo daleki plan.
         Noc była chłodna. Kiedy ognisko zgasło do końca, półdemon wybudził się ze snu. Chwilę przyglądał się resztkom drewna, układając w głowie plan. Postanowił ruszyć dalej na poszukiwania rodziny, jednak wiedział, że nie powinien zapomnieć o towarzyszach. Nie miał ochoty na powtórkę zdolności swojej prawdziwej matki. Przypomniał sobie starą mapę rodziców, która zawierała okolice ich wioski. Może nie było to za wiele, ale dzięki temu choć trochę zorientował się gdzie jest. Najbliższe miasto, Zentriel, do którego zdecydował się udać, było pół dnia drogi marszu stąd. Zamieszkiwały je różne stworzenia. Było to miasto dla podróżnych i kupców, więc wiedział, że nie powinien zostać tam potraktowany jak wielkie zło. Dante pozbierał swoje rzeczy i od razu wyruszył w drogę.
         Podróż minęła mu spokojnie. Niebo było bezchmurne, gwiazdy iskrzyły się jaskrawym, biało-żółtym światłem. Dzień przywitał go, wchodzącego do miasta, pięknym wschodem słońca. Ulice były puste, jednak w powietrzu czuć było zapach świeżego pieczywa. Z powodu pragnienia, mężczyzna udał się do zajazdu „Pod Toporem”. Wszedł do ciemnej gospody i od razu podszedł do baru. Barman był bardzo uprzejmym gościem, więc kiedy zobaczył spragnionego półdemona postawił na blacie kufel zimnego piwa. Dante uśmiechnął się w odpowiedzi i wziął głęboki łyk. Gorzki napój wypełnił jego usta i rozgrzał wnętrzności. Od razu poczuł się lepiej. Szybko wypił cały kufel i zamówił drugi. Wtedy dopiero rozejrzał się po zajeździe. Chociaż pora była wczesna, to izba już była pełna gości. Między starymi, ogromnymi, drewnianymi stołami chodziły urodziwe dziewki kuchenne. Roznosiły talerze pełne parującego, pysznego jedzenia. Przeróżne stwory siedziały na okrągłych, również drewnianych stołkach. W jednym z rogów siedziały trzy krasnoludy, a obok nich siedziało paru, nieco niższych gnomów. Resztę stołów zajmowały większe stworzenia, jak na przykład ludzie, elfy i orki. Półdemon zastanowił się. Potrzebował towarzysza do podróży, który umiał polować, będzie go tolerował, a dodatkowo podąży za nim bez zbędnych pytań. Nie chciał opowiadać każdej napotkanej osobie swojej historii. W takim razie, kto byłby najlepszy? Dante zaczął obserwować izbę, starając się domyślić, która z przebywających tam istot byłaby najlepsza. Po około dwóch godzinach nic dającego wpatrywania się w gości, postanowił spytać barmana o poradę.
- Barman! Doradź mi! – ryknął ponad wrzawą panującą w gospodzie. W trakcie jego obserwacji przybyło mnóstwo stworzeń zdecydowanych na śniadanie.
- Mów mi Tom – rzekł spokojnym głosem, gruby człowiek, podchodząc do półdemona. Spotkał już w życiu wiele dziwadeł, więc w ogóle nie zareagował na przerażający wygląd. Jego miasto szczyciło się tym, że można było tam spotkać przejazdem każde stworzenie. Nawet smoka, jeśli była w okolicy sławna Łowczyni Smoków. A jego gospoda przyjmowała dosłownie każdego. Z tego była sławna.
- Więc Tom. Szukam towarzysza, który potrafi dobrze posługiwać się bronią i świetnie radzi sobie w podróży. Dobrze by było gdyby też wiedział jak przetrwać po za tymi lasami. Najlepsza byłaby kobieta – wyjaśnił Dante, nadal przyglądając się zgromadzonym w izbie istotom.
- Kobieta? Hm… Rozumiem. Samotny? – odparł Tom, mrugając porozumiewawczo do półdemona. Zaraz jednak przeszedł na bardziej oficjalny ton. – Znających więcej terenów niż lasy mamy tu na pęczki. Jednak jak widzisz, wojowniczek tu mamy mało. Jednakże, o ile cię to zainteresuje, jest jedna, bardzo dobra łuczniczka. Akurat siedzi w rogu. To ta podparta łokciami, w kapturze – wskazał w odległy kąt izby.
Rzeczywiście siedziała tam pewna dziewczyna. Spod ciemnobrązowego kaptura płaszcza wystawały ciemne blond włosy z niebieskimi końcówkami. Twarzy ani oczu nie było widać. Usta były zasłonione ciemną bandaną. Cały jej wierzchni strój był ciemnobrązowy, przez trudno było ją zauważyć. Nagle do postaci dołączyło dziwne, małe szczenię. Dziewczyna schyliła odrobinę głowę do białego zwierzęcia. Wyglądało to tak, jakby z nim rozmawiała. Dante, zafascynowany tajemniczą kobietą, postanowił podejść. Nie widział jej wcześniej, chociaż miał wrażenie, że przyjrzał się wszystkim. Lawirując między stolikami, przez przypadek szturchnął jednego z orków, wylewając przy tym jego piwo. Rozwścieczony potwór wstał powoli, strzepując pianę ze spodni. Odwrócił się i zamachnął na półdemona. Dante przyjął na siebie cios, jednak oddał orkowi ze zwiększoną siłą. Pod wpływem uderzenia, potwór wleciał na stolik krasnoludów, przewracając go i wylewając wszystko, co na nim było. Zdenerwowane krasnoludy rzuciły się na orków twierdząc, że to ich wina. Nagle do bójki dołączyło się kilku ludzi. Bez wyraźnego powodu zaczęli prać wszystkich po mordach. Dante również został wplątany w walkę. Nawet dobrze się bawił. W pewnym momencie tajemnicza dziewczyna wstała z miejsca. Spojrzała poważnie na ciżbę. Okazało się że ma jasne, niebiesko-szare oczy. Pasowały raczej do dziewczyny roześmianej, a nie poważnej.
- Koniec! – wrzasnęła zaskakująco głośno. Nagle wszyscy stanęli bez ruchu. Jednak po chwili jeden z orków rzucił się w jej stronę. Mały pies, który stał obok dziewczyny, wskoczył na stół i zeskakując, w powietrzu zmienił się w olbrzymiego tygrysa. Cały był pokryty czarnymi pasami na białym futrze. W niektórych miejscach widoczne były niebieskie poświaty. Tygrys jednym ruchem łapy powalił orka na ziemię. W ciszy zmienił się znów w małego psa i dumnie wrócił do dziewczyny. Przez to zdarzenie, wszyscy się uspokoili. Rozeszli się do swoich stolików. Orki łypnęły złowrogo na półdemona i postawiwszy swój stół, usiadły przy nim. Dziewki kuchenne, wyleciały z kryjówki, z pysznymi potrawami oraz piwem. Szybko rozniosły to po sali i dzięki temu wróciła poprzednia atmosfera. Nieznajoma jednak pozbierała swoje rzeczy i przygotowała się do wyjścia. Dante zauważył to, kiedy była już przy drzwiach. Starając się tym razem na nikogo nie wpaść, podbiegł do niej, złapał za rękę i powiedział:
- Jesteś łuczniczką, prawda?
- A kto pyta? – odrzekła podejrzliwie dziewczyna, szybko zwracając na niego swój dziwny chłodny wzrok. Jej głos był stłumiony przez materiał. W ręce trzymała łuk, a na plecach miała kołczan wypełnionymi strzałami.
- To jest teraz nieistotne. Jesteś czy nie? – odparł półdemon.
- Tak, jestem. Chyba widać. Mogę już iść? – spytała szorstko. Wyrwała rękę z jego uścisku.
- Poczekaj. Miałbym dla ciebie propozycję. Zaimponowałaś mi swoją odwagą i chciałbym żebyś mi towarzyszyła w podróży – rzekł.
- Dlaczego miałabym chcieć? I dlaczego mam ci zaufać w takiej kwestii? – zapytała zaskoczona.
- Zdaj się na instynkt – odparł ponownie, z delikatnym uśmieszkiem. Po oczach było widać, że odwzajemniła ten uśmiech. Chłód znikł, ustępując miejscu wesołości. Dziewczyna stwierdziła w myślach, że i tak musi się stąd wyrwać. Podjęła decyzję od razu. Jakby co, potrafiła się obronić i uciec nawet od takiego potwora, jak półdemon.
- Cóż, dobrze. Ufam swojemu instynktowi, więc tobie też zaufam. Jestem Saristay z Dinnaroth. Ale mów mi Sari. A to jest Farion - powiedziała, wskazując na psa – Umie się zmieniać w wilka i tygrysa. Zależnie od swojej woli. A tak poza tym, uważaj na nas. Czasami nam odbija i może się to dla ciebie źle skończyć. – Dante uśmiechnął się, wszedł przed dziewczynę i otworzył jej drzwi. Zadowolona wyszła dumnym krokiem wraz ze swoim dziwnym zwierzakiem.
         Niebo było pochmurne. Zapowiadało się na deszcz. Wiatr mocno huczał, zginając gałęzie do ziemi. Peleryna łuczniczki rozwiała się targana wiatrem. Nagle kaptur dziewczynie osunął się wraz z zasłoną twarzy. Nie zwróciła na to uwagi. Odwróciła się do Dantego. W słońcu zalśniły jej jasne usta. Półdemon zauważył, że ma lekką opaleniznę. Był zaskoczony. Okazało się, że dziewczyna jest półelfką. Miała lekko spiczaste uszy i słodkie rysy twarzy. Miło uśmiechała się do niego. Jedną ręką wyciągnęła włosy spod tuniki. Sięgały do połowy pleców. Z jeszcze większym zaskoczeniem Dante zauważył, że dziewczyna ma skórzany pas wokół bioder z kilkoma mieszkami, a do niego jest przypasany miecz.
- Kiedy wyruszamy? – spytała.
- Może poczekamy jeszcze jeden dzień, bo zbiera się na deszcz – stwierdził spoglądając na niebo.
- To po co wychodzimy? Mieszkam tutaj. W tym zajeździe – zaśmiała się. – W takim razie pójdę się spakować i zrobię ci miejsce do spania, a ty poczekaj  – postanowiła.
- Dobrze, to ja się za ten czas trochę rozejrzę – odparł i ruszył przed siebie. Saristay uśmiechnęła się i wróciła do gospody.
         Dante szedł wąskimi uliczkami. Było ich mnóstwo, a każda miała swoją dziwną nazwę. Uznał, że będzie skręcał raz w prawo, raz w lewo, zapamiętując przy tym ich nazwy. Najpierw wszedł w ulicę Wąską, potem Grubą, następnie Pijanego Zbyszka. Postanowił zapytać przechodnia, dlaczego te nazwy są takie dziwne.
- Czemu te ulice tak specyficznie się nazywają? – zapytał rudego człowieka.
- Ponieważ nazwane są na cześć największych ich mieszkańców. Na przykład moja jest Rudego 102 – odparł mężczyzna, na co Dante wybuchnął głośnym śmiechem.
- Co cię tak bawi? – zapytał człowiek. Półdemon, nie odpowiedział i wciąż dusząc się ze śmiechu poszedł dalej. Następne nazwy jeszcze bardziej go rozbawiły. Ulica Pcheł wychodziła na rynek, z którego wychodziły kolejno: Złodzieja Kapci, Niebieskiego Jolo oraz Zwyczajna. Półdemon stwierdził, że ma dość i postanowił zwiedzić rynek. Wielki zegar, stojący na środku placu, wskazywał godzinę dwunastą. Mimo pogody, na rynku było mnóstwo kupców, nawołujących do swoich straganów. Pomiędzy tłumem istot biegały małe dzieci. Chyba bawiły się w ganianego. Dowodem na to stwierdzenie było klepnięcie Dantego, przez małą dziewczynkę, krzyczącą „Masz go!”. Zdezorientowany oglądał się za małym dzieckiem, które zniknęło w tłumie ludzi. Postanowił jak najszybciej zniknąć z miejsca zdarzenia. Zaledwie po paru krokach zaczepiło go inne, małe stworzenie.
- Ej ty, Duży! Masz go! Dlaczego nie łapiesz? – z wysokości około metra spojrzał słodko na Dantego mały ork. Na zielonych wargach było widać dwa małe, żółte ząbki. Wysłuchując dziecka, Dante popchnął je. Niezbyt wiedział, czego od niego wymagają. Wcześniej widział jak inne dzieci robiły coś w tym stylu, a nie łapały się w sensie dosłownym. W ogóle nie rozumiał, że przez złapanie ork miał na myśli klepnięcie, a nie popchnięcie. Stworzenie zaczęło płakać, a zdziwiony Dante uciekł w stronę ulicy Złodzieja Kapci.
         Od mijanego przechodnia dowiedział się, że wychodzi ona za miasto. Postanowił sprawdzić, czy podany fakt jest prawdą. Powoli szedł kamienną uliczką. Oglądał domy. A te były przeróżne. Niektóre były kolorowe, inne szare i zniszczone. Czasami jaskrawe barwy kontrastowały ze sobą. Domy wysokie, niskie, przerwane pobocznymi uliczkami lub stojące ściśle obok siebie. Półdemon nawet się nie spostrzegł, a już był na końcu ulicy. Przed nim była tylko ścieżka prowadząca w głąb lasu. Odwrócił się z postanowieniem powrotu do Saris, gdy napotkał dwadzieścia par oczu, wpatrzonych w jego osobę. Właściciel jednej z par krzyknął „Do boju!”. Zgraja orków rzuciła się na mężczyznę. Dante uśmiechnął się pod nosem, rad z możliwości zabawienia się. Przez walkę w której o mało co nie umarł, dowiedział się jakie ma granice. W tym momencie obchodziło go tylko to, że dwudziestu orków nie da mu rady. Wyciągnął miecz i zaczął walczyć. Nie chciał na początku robić nikomu krzywdy, ale kiedy jeden z przeciwników prawie wbił mu w serce sztylet, postanowił wziąć to na poważnie. Nie wiadomo dlaczego, chciano go zabić. Po chwili wysiłku i kilkunastu skutecznych atakach połowa napastników była martwa. Półdemon był cały w orczej krwi. Jeszcze nigdy się tak nie cieszył z walki. Widocznie to jego demoniczna natura coś w nim zmieniła. Ale już mu to nie przeszkadzało. Dzięki temu był silny.
         Nagle z zarośli wyskoczył wilk. Jego futro miało identyczne kolory jak tygrys Sary. Na grzbiecie zwierzęcia siedziała Saristay. Zeskoczyła z Fariona, i w locie założyła strzałę na cięciwę łuku. Nim wylądowała, jeden z orków dostał prosto w serce. Padł martwy. Dante spojrzał na nią wilkiem.
- Zostaw ich. Ja się nimi zajmę – krzyknął. Dziewczyna wkurzona spojrzała na niego. Potem zwróciła wzrok na miejsce, gdzie przed chwilą byli orkowie. Teraz nie było tam nikogo.
- I co zrobiłaś?! – wrzasnął półdemon. – Uciekli!
- Po pierwsze, nie wrzeszcz na mnie. Po drugie, myślałam, że masz kłopoty. Po trzecie, oni na to nie zasłużyli – odpowiedziała spokojnie.
- Zaatakowali mnie, chcieli mnie zabić. Zasłużyli na karę.
- Właśnie nie! – powiedziała wzburzona. Dante spuścił wzrok pod jej płonącym spojrzeniem.
- Dlaczego? – zapytał cicho.
- Każda istota ma prawo żyć. W dodatku nie zauważyłeś, ale oni chcieli już uciec, kiedy tylko zabiłeś jednego z nich. Ich plan nie uwzględnił tego, że dasz radę pokonać kogokolwiek.
- Jesteś w błędzie, ale nie dyskutujmy o tym – stwierdził mężczyzna i ruszył przed siebie. Zastanawiał się dlaczego chciano go tym razem zabić. Co zrobił? Saristay dołączyła do niego, więc szli chwilę w milczeniu. Półdemon spojrzał do góry. Niebo było czyste, słońce świeciło jasno w zenicie, a drzewa nie były poruszane przez najmniejszy podmuch wiatru. Idealna pogoda na podróż.
- Spakowana? Wygląda na to, że pogoda zupełnie się zmieniła, zatem możemy ruszać teraz – odezwał się. Saris przyjrzała mu się, a następnie sama spojrzała na niebo. Potem odpowiedziała:
- Rzeczywiście. Wróćmy po rzeczy i od razu w drogę!
Z uśmiechem przyśpieszyli kroku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz